czwartek, 30 stycznia 2014

Hu hu ha, zima zła

Zdaje mi się, że kiedyś daaawno, dzieciakiem będąc lubiłam zimę. Mam na to jeden dowód - imieniny w lutym. Moje imię pojawia się w kalendarzu kilkanaście razy w ciągu roku, więc gdy Protoplaści uznali, że nadszedł czas na obchodzenie imienin, po prostu kazali mi sobie wybrać najdogodniejszy termin. Musiałam kurde tę zimę lubić...


Z biegiem lat sympatia do śniegu, ślizgawek, bałwanków i sanek powoli przemijała, przeradzała się w obojętność, aż wreszcie zaczęła się przekuwać w coś na kształt obmierzłej nienawiści. Zimą może i jest ładnie, może i fajnie skrzypi śnieg, a bałwana lepi się tak wesoło, ale istnieje pewien problem. Problem z gruntu nie do rozwiązania, czy przeskoczenia - zimą jest zimno. A ja nie lubię, jak mi zimno.

Miesiąc temu postanowiłam po prostu się wypróbować, dać sobie szansę, zrobić taki mały rekonesans, sprawdzić, czy - jak już wyjdę zimą z domu z plecakiem i pójdę gdzieś dalej - nie zamarznę po drodze, czy miarowe postękiwania "ziiimno..." nie przysłonią mi radości wędrowania, czy w końcu z tego zimna i ogólnego zimowego marazmu nie usiądę gdzieś pod smrekiem, żeby sobie popłakać i tak już nie zostanę.

W trakcie mego grudniowego pobytu w Tatrach okazało się, co następuje:
- zimą w górach jest pięknie, miejsca latem przeciętne nabierają uroku, zdjęcia cykają się same
- zimowy chłód bywa wkurzający nawet w górach
- zima w górach jest na pewno przyjemniejsza niż zima gdziekolwiek indziej; ślizganie się, a nawet bliskie spotkania kości ogonowej z podłożem w okolicach Murowańca wspomina się jednak z uśmiechem, w odróżnieniu od gleby we własnym ogródku w czasie wyciągania pojemnika na śmieci na ulicę; marsz chociażby z Brzezin na HG jest duuużo przyjemniejszy niż droga do pracy i tak dalej...
- nie zamarudziłam się na śmierć, z czego wnioskuję, że w miarę nadaję się na wędrowanie zimą po górach
- mimo wszystko - wolę lato, a samej zimy jak nie lubiłam, tak nie lubię nadal.

Fajny był ten wyjazd, taki spokojny, na luzie, z czasem na regenerację, a mimo to obfitujący w wędrówki i wspomnienia. Mało tego - nawet w pokonanie nowych szlaków. Każdego dnia postawiłam nogę gdzieś, gdzie dotąd mnie nie było, a mianowicie:
dzień 1 - szlak niebieski na Rusinkę od Zazadniej
dzień 2 - szlak czarny na Halę Gąsienicową z Brzezin
dzień 3 - szlak niebieski od Wielkiego Białego Stawu do Białej Wody Kieżmarskiej
dzień 4 - ... CAŁY asfalt Palenica-Morskie Oko :D. Nad Mokiem byłam wielokrotnie, ale zawsze, czy to pod górę, czy w dół - wybierałam drogę skrótami. W noc sylwestrową z różnych przyczyn (ciemno, ślisko, wpływ noworocznego toastu...) podjęliśmy wraz z towarzyszami wędrówki decyzję o schodzeniu wyłącznie asfaltem. Stanąwszy pod Wantą wszyscy popatrzyliśmy po sobie i zaczęliśmy się głośno zastanawiać, czy to zawsze tu było :D.

Ach, no i przydała się kamerka, sprawiona sobie na mikołajki... ;)

2 komentarze:

  1. Ja tam zimę lubię właśnie najbardziej w górach, bo z lepienia bałwanów i jazdy na sankach z przydomowych grapek już się wyrosło :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zima w górach jest najładniejszą porą roku :-)

    OdpowiedzUsuń