sobota, 26 września 2015

Spotkanie radomskiej blogosfery

Grzebię sobie kiedyś po internetach, a tu mi się ni stąd ni zowąd coś rzuca w oczy. Zajawka mi się rzuca, krótkie info, że jakieś spotkanie radomskich blogerek ma być. Rozwijam, czytam, weryfikując w międzyczasie siebie pod kątem bycia radomską blogerką.

No jakby wszystko się zgadza. Bloga, jakby nie patrzeć, mam. W Radomiu, jakby nie patrzeć, mieszkam. Nie jest to moje rodzinne miasto, nie są to nawet okolice mojego rodzinnego miasta, ale jakoś tak życie mnie tu przyniosło, rzuciło i póki co - przykleiło.

Mając już pewność, że spełniam kryteria i radomską blogerką jestem, zgłaszam się w te pędy na owo anonsowane w internetach spotkanie. Oczekując... czegokolwiek właściwie. Sława Radomia wprawdzie mocno go wyprzedza i należy mu się obrona, że nie jest tu aż tak źle, jak sugerują to wszelakie dowcipy, ale umówmy się, że to jednak specyficzne miasto (co wybrzmiało potem nawet na spotkaniu) i zbyt wiele się tutaj nie dzieje. Więc jak ktoś robi takie akurat spotkanie, to heloooooołłłł, proste, że idę!

Idę zawzięcie, nawet gdy tak się składa, że na ten sam dzień przypada mi 10 kilometrów łażenia po lesie w ramach szkolnego rajdu i nierówna walka z zapaleniem zatok. Docieram.


Dociera też kilka innych dziewczyn, zajmujemy miejsca przy wielkim stole w zarezerwowanej dla nas restauracyjnej sali. Jest miło, kurtuazyjnie i co tu się oszukiwać - z początku mocno drętwo, bo chociaż przez ostatnie tygodnie miałyśmy okazję zorientować się, o czym kto bloguje, poprzez posty wrzucane na grupę, to zwyczajnie się nie znamy. W dodatku o tym, co ja, nie bloguje oczywiście praktycznie nikt (jeden blog fotograficzny zahacza o góry) z szacownego grona. No nie będzie to tak gładkie przełamywanie lodów jak z Wieczną Tułaczką przy cydrze i identycznych smartfonach ;). Krępującą ciszę skutecznie eliminuje trójka dziewczyn znających się trochę dłużej niż 5 minut. A my ich skwapliwie i uprzejmie słuchamy, od czasu do czasu włączając się do rozmowy.

Mija akademicki kwadrans, zapełniają się kolejne krzesła, zaczynamy część oficjalną. Czyli oczywiście opowiadamy o swoich blogach.

Mam drobny problem. Mogłabym o moim blogu przegadać pewnie jakąś bitą godzinę. O tym, z czego się w ogóle zrodził, bo motywacji było kilka; o tym, że stanowi w sumie dużą część mojego życia i że w niemały sposób na to życie wpłynął; o poznanych przez bloga ludziach - zwykle późniejszych bohaterach moich relacji; o radości, jaką daje świadomość, że czytają mnie setki, tysiące osób i o lekkiej goryczy, że nie mam z tego zupełnie nic; i o tym, że jestem głupia, bo docenienie i wdzięczność, to wcale nie jest nic. I o tym, że zaczęłam być rozpoznawana na szlakach i bezdrożach i że to niewypowiedzianie miłe, ale i... jakieś takie dziwne. I jeszcze może o tym, że czasem mi się tego wszystkiego po prostu nie chce. Ale wracam, bo nic mi kurde w życiu tak nie wyszło jak blog.

Wyłażę jednak na środek z przeświadczeniem, że nikt mnie przez godzinę słuchał tam nie będzie. Staram się więc streścić całą tę mozaikę wrażeń w parę minut. Przedtem i potem słucham innych. Zaczynam kojarzyć twarze z wpisami, poznaję historie kryjące się za kolejnymi blogami, spoko.

Koziorożec na koszulce do końca przypadkowy nie jest ;)

Dalej jest ta część spotkania, kiedy miał ktoś przyjść i coś nam opowiedzieć, ale najwidoczniej jednak... och zapewne wypadło coś ważnego, tak ważnego, że aż telefon przestał działać (specyfika miasta kłania się ukłonem do samiutkiej podłogi ;) ). Znów słychać świerszcze, któraś z dziewczyn więc zaczyna gadać i płyną typowo babskie tematy, z którymi wbrew pozorom, no bo babą ostatecznie będąc, wspólnego nie mam absolutnie nic. Bo nie mam dzieci. I mieć raczej nie zamierzam. Ale słucham, słucham zawzięcie, chociaż po tym, co usłyszałam, nie zamierzam jeszcze bardziej, chyba że naprawdę bocian przyniesie albo znajdę w kapuście ;).

A później dociera przemiła pani ze świata kosmetyków, o których mówi z prawdziwą pasją i nawet dostajemy jakieś mazidła na ręce i naprawdę efekt jest całkiem spoko. Ale ja i tak będę obstawać przy tym, że krem nivea jest dobry do wszystkiego. Głównie dlatego, że na niego mnie przynajmniej stać :).

W którymś momencie programu była jeszcze loteria fantowa, a poza tym każda z nas wyniosła po dwa torbiszcza prezentów. Aaa i jeszcze programem objęte było jedzenie ciastek. Obowiązkowo. I tej wersji będę się trzymać.

 They made me do it!

Z czeluści toreb, czyli co się dostaje na spotkaniach blogerek. Radomskich. Na przykład. Tadam:

Wszechświat niestety jeszcze nie zauważył.

Samo spojrzenie na okładkę broszury z wierzchu
sprawiło, że zapisałam się w końcu na podcięcie końcówek.
 Górski outfit jak w mordę strzelił.

A jednak znalazłam powiązanie 
pomiędzy blogowaniem a byciem nauczycielką.

Challenge accepted!

Podsumowując: fajnie było ruszyć się z domu, nawet w dzień, w którym właściwie z ogromną przyjemnością zległabym bezczynnie na kanapie. Fajnie było poznać miłe babki z iskrą pasji w oczach. Poznać - co tu dużo mówić - na razie powierzchownie. Ale przecież to może być dopiero początek. Fajnie było dostać fanty, nawet te niekoniecznie przydatne (BTW, czy Czytelniczki piszą się może na jakiś mały konkurs? :>). Fajnie było móc opowiedzieć o swoim blogu, ha! :P

 Nawet robiąc durne miny.
Pewnie mówiłam: "W przyszłości wepsznę się Staszlem"

Od lewej: ja, Ania, Emilia, Kasia, Marta, Marta, (organizatorka spotkania :) )Honorata, Ewelina, pani od kosmetyków, Gosia, Justyna, Renata.


Dziękujemy wszyskim, którzy przyczynili się do zorganizowania i umilenia spotkania:

7 komentarzy:

  1. Eh, wzruszyło mnie jedno zdanie. Wiesz które :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Gosiu, dziwny post wybralam na dodanie mojego pierwszego komentarza, ale chcialam powiedzec ze robisz kawal dobrej roboty (bloga)! Przeczytalam juz chyba wszystkie posty i wciaz wchodze czekajac na nowe :) Bylam teraz we wrzesniu w Tatrach i dzieki Twoim radom wlasnie zapuscilismy sie w Slowackie co bylo zdecydowanie dobrym wyborem :) Pozdrawiam i przepraszam za brak polskich znakow.
    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie komentarze bardzo, baaarrrrdzoooo motywują! Dzięki! :)

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hah, nie do końca mienie wspólnego czegoś z grupą opanowywuję całe życie :D Myślisz że za rok czy kiedy tam przyniesiesz paniom kijki, czekanik, uprząż, raki i kask? Albo przynajmneij Nykę... :D

    OdpowiedzUsuń