poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rzecz o górskim "ups!"

Jeszcze dobrze nie ostygły klawiatury wszelkiej maści znawców odsądzających od czci i wiary setkę turystów, co nie umiała powrócić znad Morskiego Oka, a już nowy smakowity kąsek pojawił się na internetowym horyzoncie. Przewodnik Andrzej Mikler umieścił na własnym fanpage'u i udostępnił w kilku grupach zdjęcie tafli Morskiego Oka, aktualnie o mocno nadwątlonej stabilności, o czym świadczy chociażby pokaźne, biegnące jej środkiem pęknięcie. Nieopodal tego pęknięcia zaś, dopatrzeć się można, na pierwszy rzut oka nie nazbyt widocznej czarnej kreski. Będącej ewidentnie człowiekiem.


Doprawdy płodny ten ostatni tydzień roku w wydarzenia, które aż chciałoby się soczyście skomentować. Których soczyste skomentowanie aż się pcha i narzuca.

Tylko po co?

- Co tam? - pyta B. słysząc moje parsknięcia znad laptopa i widząc me łapanie się za głowę
- Grupa około stu turystów, zaskoczona przez zmrok... - zaczynam głośno czytać artykuł
- Aaaa wiem, widziałem.

Uśmiechamy się oboje pobłażliwie, wymieniamy krótkim, a niekoniecznie godnym znalezienia się na blogu zwrotem, wyrażającym stopień naszego nieogarniania sytuacji, po czym wracamy do swoich zajęć.

Rano na skrzynkę wpada mi link. Odpisuję koledze, że już to czytałam i załączam roześmianą ikonę. Na co on z kolei odpowiada podobnym do mojego wczorajszego i równie niegodnym cytowania zwrotem wyrażającym, że nie ogarnia tak bardzo, iż go to rozłożyło na łopatki.

Cóż więcej można dodać? No śmieszne to, fakt. Żenujące, ale jednak bardziej śmieszne. Tragicznego w tym nic nie było, jeśli ktoś gdzieś w komentarzach rzucił hasło o narażaniu życia przez Toprowców, to raczej trochę popłynął. Stuosobowa grupa turystów, swoją dziecinną bezradnością i obezwładniającą niewiedzą sprawiła, że w poświąteczną niedzielę tysiące ludzi zainteresowanych tematem miało się z czego pośmiać i tym samym poćwiczyć mięśnie opasłego po niedawnym obżarstwie brzucha. Owa grupa zaś zapewne zmarzła, najadła się nerwów, trochę strachu, a po powrocie na ciepłą kwaterę może i wstyd zaczął docierać.

Debile, idioci? Być może. Patrząc na ogólny przekrój społeczeństwa i te ogólne procenty przekładając na stuosobową grupę - niektórzy z nich na pewno. Powinni wcześniej zasięgnąć informacji, do której kursują konie i busy, ewentualnie lepiej przygotować się do wędrówki na własnych nogach? Ano jasne, powinni.

Ale tego nie zrobili i w efekcie mamy bekę roku. Jest nad czym biadolić? Nikomu nie stała się krzywda (i nikomu też raczej nie groziła), służby miały trochę intensywniejszy wieczór pracy, ale, czy im to przeszkadzało, to trzeba by się najpierw ich zapytać, zamiast z automatu załamywać nad nimi ręce. Że trochę publicznych pieniędzy poszło? No szkoda. Ale mnie jest bardziej szkoda tych, co idą na poselskie pensje i ich przeróżne wałki.

Czy publiczne ubliżenie, jak najbardziej konkretnym osobom te pieniądze zwróci?

Wątpię. Dlatego darowałam sobie udostępnianie niusa z wiadomym komentarzem, a jedynie poparskałam pod nosem. W końcu śmiech to ponoć zdrowie.

To teraz lód na stawach. Bodaj całe minione dwa tygodnie upłynęły w Tatrach pod znakiem dodatnich temperatur (zwykle również w nocy) i mocno operującego słońca. Wydaje się być oczywistym faktem, że pokrywa lodowa, która ledwo zdążyła jako tako zamarznąć, teraz nie powinna wzbudzać najmniejszego zaufania.

Nie jest to jednak oczywiste dla wszystkich. Plątanie się środkiem topniejącego jeziora skutki może nieść za sobą, rzecz jasna, dużo dramatyczniejsze niż niesprawdzenie rozkładu busów z Palenicy.

Pomimo więc pozornej oczywistości pewnych faktów, nie zaszkodzi upomnieć, napomknąć, poinformować. Może to powstrzyma jakiegoś amatora wrażeń, co z fizyki miał w szkole pałę.

Czy publiczne wyzwanie od debili tych, co na lód wchodzą, przynieść może jakieś skutki edukacyjne? Nie wiem.

Zastanawiam się nad czym innym. Nad tym mianowicie, gdzie leży granica.

Nie powinno być tej ludzkiej ciemnej sylwetki obok zygzakowatego pęknięcia na Morskim Oku. Nie powinna zajść ta heca z rzekomym "utknięciem" na asfalcie. Tak. Bez wątpienia. Na pewno.

Ale gdzieś kończy się przecież to "na pewno", a w grę zaczynają wchodzić trudne do jednoznacznej oceny decyzje. Natomiast tłum wyspecjalizowany w nawet nie 24-godzinnym, ale wręcz kilkusekundowym osądzaniu, krzyczy dalej.

Niby nic w tym groźnego nie ma, niechaj sobie krzyczy. Niby. Poza tym, że wrzeszcząc tak, zagłusza swój własny rozsądek i może nie dostrzec błędów, które sam skłonny jest w górach popełnić.

Jasno odgraniczając się od tych, którym coś się w górach przytrafiło lub przytrafić mogło (vide człowiek na lodzie) na zasadzie: "oni=debile ja=mądry", może zaślepić. Wszystko byłoby spoko, gdyby faktycznie istniała konkretna granica pomiędzy tymi dwoma postawami. A nie istnieje.

Latem zaszła sytuacja następująca. Niewielka grupa (być może nawet dwójka, nie pamiętam) osób wezwała pomoc, po tym jak samodzielnie zaczęła schodzić po plecak, który się zsunął. Rzecz miała miejsce na północnych urwiskach Giewontu. Czy turyści do plecaka dotarli - tego nie wiem, grunt, że nie byli w stanie bezpiecznie powrócić na szczyt lub szlak.

Loża samozwańczych internetowych sędziów nie czekając na nic, zagrzmiała wprost ze swych wygodnych foteli: debile!

I na pierwszy rzut oka, mogło się wydawać, że zagrzmiała słusznie. Ryzykować życie dla plecaka? No istotnie, trochę bez sensu.

Ale. Zamyśliłam się wtedy chwilę nad tym zdarzeniem. Od pewnego czasu zdarza mi się śmigać po górach w uprzęży, wówczas na postojach przypinam plecak za pomocą karabinka i taśmy do siebie. Wtedy wiem, że mi się nie sturla. Wciąż jednak zdarza mi się wędrować bez tych akcesoriów. Jestem zresztą tylko człowiekiem i mogę kiedyś po prostu zapomnieć przypiąć plecaka, lub niechcący strącić go podczas przypinania. Ergo: uważam, że utrata plecaka w górach może się zdarzyć KAŻDEMU. Po prostu na stromym terenie plecak może się zsunąć, wystarczy chwila zagapienia się. Albo np. potknięcie, z którego będziesz wyratowywał przede wszystkim siebie, a nie plecak.

Co, gdyby mój plecak zsunął się po zboczu? Na pewno byłby to dla mnie problem. Duży problem. To nie jest TYLKO plecak. Oczywiście to wciąż przedmiot, wyładowany innymi przedmiotami, których wartość nie równa się wartości mojego życia ale... no do cholery, w plecaku mam, poza paroma rzeczami poupychanymi po kieszeniach, wszystko, co mi potrzebne. Zarówno na tej, jak i na kolejnych wyprawach. To nie jest jakieś nic, co "sturlało się? a niech leci"".

Z pewnością chciałabym go odzyskać. Czy natomiast od razu zadzwoniłabym po pomoc?

I tu by się zrodziły we mnie te wszystkie wątpliwości, od miesięcy podlewane podłymi epitetami na wszelakich forach. A co jeśli pomoc jest potrzebna w tej chwili gdzie indziej i jest potrzebna NAPRAWDĘ? A co jeśli narażę instytucję TOPR-u na duże koszty? Przecież to w końcu tylko plecak...

Nie owijając już dłużej w bawełnę - nie wiem, na ile by to było rozsądne, ale znając siebie samą, stwierdzam, że ja najpierw próbowałabym poradzić sobie sama. Oczywiście, gdyby teren sprawiał wrażenie takiego, z którym mogę sobie poradzić. Niewykluczone, że władowałabym się w tarapaty. Niewykluczone, że przypieczętowałabym tym samym swoje bycie idiotką. Niewątpliwe, że za taką uznałyby mnie liczne zastępy komentatorów.

Całkiem możliwe też, że z palcem w nosie odzyskałabym ten plecak i nie zawracała niepotrzebnie dupy Toprowcom.

To, do czego zmierzam, to wniosek, że rzadko wszystko jest dokładnie takie, jakie nam się wydaje. Że oceniać tylko z pozoru jest łatwo. Nie ma nic trudniejszego niż sprawiedliwa i prawidłowa ocena. Zwykle występuje milion pobocznych okoliczności łagodzących ostateczny wydźwięk kontrowersyjnego zajścia. Albo wręcz przeciwnie.

Osobiście staram się nie nazywać nikogo debilem dlatego, że zrobił coś niebezpiecznego w górach. A jeśli już mi się wymsknie, to w domowym zaciszu albo wśród znajomych. Mam świadomość, że kiedyś łatwiej ferowałam wyrokami, zarówno w materii górskiej, jak i w każdej innej.

Dużo się zmienia w takim człowieku-sędzi, gdy przychodzi mu postawić wyrok na samym sobie.

Jestem raczej roztropna w górach. Noszę w plecaku wszystko, co potrzebne, nie porywam się na cele, które przekraczają moje możliwości, pogłębiam swoją wiedzę, orientuję się w warunkach i prognozie pogody, jestem przygotowana na różne okoliczności. Gdyby istniała ta jednoznaczna granica pomiędzy debilem, a nie-debilem, określiłabym się po tej drugiej stronie: nie-debil.

Ale taka granica nie istnieje. Jest płynna i nieuchwytna, a może nie ma jej wcale. Co najmniej cztery razy zrobiłam w górach coś, co mogło się źle skończyć. Co było po prostu dość głupie. I co, gdyby faktycznie źle się skończyło, na pewno zostałoby powszechnie skomentowane jako debilizm.

Tylko, że ja wiem, że to było głupie teraz. Wtedy, gdy to robiłam, wydawało się całkiem rozsądne, albo po prostu szybsze i łatwiejsze niż inna opcja. Tymczasem conajmniej cztery razy zachowałam się po prostu jak debil.

Noszę sobie w głowie te przypadki, po to, by ich nie powtarzać. Przyjmuję do wiadomości swoje błędy.

Ostateczna puenta tego tekstu brzmi zaś tak: gdybym przyjęła że wspomniana powyżej granica istnieje i to istnieje w sposób jasny i konkretny, oraz postawiła się po tej "lepszej" z jej stron, prawdopodobnie tych swoich błędów wstydziłabym się na tyle, że upchnęłabym je w podświadomości, albo w ogóle puściła w zapomnienie. Nie wyciągnęłabym z nich lekcji. I być może popełniła je znów, w taki sam sposób, ale już bez happy endu.

Myślę, że czasem warto przed samym sobą przyznać się do swojej głupoty. Dostrzeganie jej zaś wyłącznie w innych raczej do niczego nie prowadzi.

20 komentarzy:

  1. Zgadzam sie z artykulem, ale w ramach zlosliwosci przypomnę, jak kiedys przesmiewczo komentowalas turystow asekurujacych sie lina, na prostym w twoim odczuciu terenie. To moim zdaniem bylo postawa podobna do tej, ktora teraz krytykujesz, zgodzisz sie ze mna? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiałam się głośno, po co im była tam ta lina. Nadal się zastanawiam. W ogóle się często zastanawiam nad sensem asekuracji lotnej.

      Usuń
    2. Musisz być jakąś światowej klasy alpinistką skoro kwestionujesz sens asekuracji lotnej na graniach. Na prawdę chciałem zrozumieć twoją postawę ale nie umiem.

      Usuń
    3. Na grani ma sens, jasne. Wspomniana sytuacja miała miejsce nie na grani :).

      Usuń
    4. Może to był przewodnik z klientem, oni zawsze dmuchają na zimne.

      Usuń
    5. Ci spod Chłopka z ostatniej akcji, w której jeden nie przeżył chyba dzięki złączeniu liną nie spadli, ale nie jestem pewien, nie znam szczegółów.
      Wydaje mi się, że asekuracja lotna ma ogromne znaczenie, szczególnie zimą.
      Ja się na tym kompletnie nie znam, zostawiam więc ocenę jej wartości tym, którzy coś o tym wiedzą:-)

      Usuń
    6. Ci spod Chłopka z ostatniej akcji, w której jeden nie przeżył chyba dzięki złączeniu liną nie spadli, ale nie jestem pewien, nie znam szczegółów.
      Wydaje mi się, że asekuracja lotna ma ogromne znaczenie, szczególnie zimą.
      Ja się na tym kompletnie nie znam, zostawiam więc ocenę jej wartości tym, którzy coś o tym wiedzą:-)

      Usuń
    7. Ano właśnie nie. On zaczął spadać i pociągnął za sobą pozostałych. Wszyscy gdzieś zdaje się zawiśli, ale tamta dwójka nie odniosła poważnych obrażeń. Wygląda na to, że cudem.

      A widziałeś wczorajszą"lotną" pod Zawratem? :D

      Usuń
    8. Nie, nie wiem o którą sytuację chodzi. Sporo się ostatnio dzieje...

      Usuń
    9. https://www.facebook.com/tatromaniak1/photos/pb.121337834739281.-2207520000.1451933465./443138689225859/?type=3&src=https%3A%2F%2Fscontent-frt3-1.xx.fbcdn.net%2Fhphotos-xpf1%2Fv%2Ft1.0-9%2F1545549_443138689225859_1659314891099013952_n.jpg%3Foh%3Dad4437bc36843514b5b1164ebdfa8ac2%26oe%3D5717A742&size=960%2C540&fbid=443138689225859https://www.facebook.com/tatromaniak1/photos/pb.121337834739281.-2207520000.1451933465./443138689225859/?type=3&src=https%3A%2F%2Fscontent-frt3-1.xx.fbcdn.net%2Fhphotos-xpf1%2Fv%2Ft1.0-9%2F1545549_443138689225859_1659314891099013952_n.jpg%3Foh%3Dad4437bc36843514b5b1164ebdfa8ac2%26oe%3D5717A742&size=960%2C540&fbid=443138689225859

      Usuń
    10. Mieli linę, ale uprzęży już nie :D. Nocowałam tego dnia w pokoju z parą, która próbowała im pomagać. Na pytanie, czy mają raki, czekan, odpowiedzieli podobno: "nie, ale mamy scyzoryk".

      Tak, tamta akcja, od której zaczął się niniejszy wątek, to był przewodnik z klientami. Tylko nie wiem, dlaczego przewodnik jest traktowany przez klientów jako przelot i to taki pewny.

      Byłam świadkiem też innej "lotnej", w drodze na Durny. Również przewodnik i para,którą prowadził. Przewodnik wdrapał się pierwszy kominkiem, po czym stanął na górze i po prostu zbierał linę, gdy podchodziła dziewczyna. Bez przyrządu, bez stanowiska, bez czegokolwiek. Jaki ma sens takie wiązanie się liną? Klienci mają może iluzję bezpieczeństwa, ale czy to dobrze mieć taką iluzję...?

      Usuń
    11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    12. Lina biegnąca z góry dodaje znacznie odwagi. Być może bez niej niektórzy turyści by pewnych, nawet łatwych miejsc nie mogli przejść psychicznie, bo technicznie to każdy turysta temu II czy III sprosta.

      Wszak jak to mówią, tylko pierwszy się wspina:-)

      Może też po to przydaje się taka lina?

      Usuń
    13. Gosiu, wystarczy odnaleźć w dzięki sieci informacje dotyczące technik i zasad używania lotnej w różnych scenariuszach. Można też porozmawiać z przewodnikami gdzieś w schronisku. Wiedza dziś nie kosztuje dużo i jest łatwo dostępna. Po co tylko powtarzać "nie wiem"? ;-)

      Usuń
  2. Będąc (według moich znajomych) urodzonym czarnowidzem i pesymistą [:)] obawiam się, że należysz do zdecydowanej mniejszości, która potrafi uczyć się na własnych błędach (a zwłaszcza do nich przyznać). Specjalnie nie liczyłbym na jakieś refleksje wśród "zagubionych" nad Morskim Okiem (i znowu ten mój pesymizm).

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyzwiska, wulgarność, wyzwiska, wulganość... JUż dawno przestałem brać udział w dyskusjach pod wpisami na np PT który epatuje nagłówkami jak jakiś Fakt czy inny bulwarowiec. Co by się nie działo, to krzykliwa kontrowersyjna teza w nagłówku, a dopiero w rozwinięciu, czasem w głębi tekstu jest podane, co się naprawdę stało. Jeśli w ogóle jest, bo czasem K. Barcik się na to nie wysila. Bo po co, skoro naród czyta tylko nagłówki? Co by się nie działo: debile, idioci, pizdy, chuje, zasrańcy, ćwoki itd itp. I to piszą często ci sami, którzy tak pięknie piszą o tym, że góry to wyciszenie, że wychowują na ludzi, że kształcą charakter. Ciekawy jestem tylko, czy oni wszyscy się tego nasłuchali na wycieczkach reklamowanych na PT?
    Jestem adminem fanpage z ok 50 tys subskrybentów. Dyskusje są burzliwe, ale za wulgarność banuję od razu. I użytkownicy sami przyznają, że tak jest lepiej. Dyskusje nadal są ożywione, ale obywają się bez wyzwisk. Jak widać Portal Tatrzaski i jego rednacz do tego jeszcze nie dorośli.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie artykuł ok. Góry i co w nich robimy robimy to tylko i wyłącznie nasza sprawa. Każdy z nas jest odpowiedzialny za samego siebie + ludzi, których tam zabiera ze sobą. Szczekaczy olać w góry chodzić. Robić swoje. Zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Popieram Gosię w jej wypowiedziach. Nie jestem asem turystyki górskiej, ale widok babeczki w klapkach wędrującej na Rysy lub babeczki z torebeczką tzw. kopertówką pod pacha, wlokącej w burzę dzieciaka w Dol. Rybiego Potoku to był szok. Latem pod Kościelcem spotkałem parkę, cytuję słowa dziewczyny kierowane do partnera "nie idę dalej, dzwoń po helikopter". I co wy na to.

    OdpowiedzUsuń
  6. W ładny wrześniowy wieczór wracałem z Kościelca. W Murowańcu słyszałem rozmowy. -Widziałem gościa w 1 bucie. Schodził z Zawratu.
    - Ale numer, facet zgubił buta na Orlej Perci i schodził w jednym.
    Można stracić plecak , można i but ale jak to się ma to tych z Moka. Nie zadzwonił po TOPR tylko owinął nogę bandażem i zszedł do Kużnic.

    OdpowiedzUsuń