poniedziałek, 1 lutego 2016

Kościelec trochę inaczej (Żleb Zaruskiego // zima)


W Tatrach od kilku dni rozgrywał się jakiś horror, co kilkanaście godzin ktoś gdzieś spadał, często niestety ze skutkiem śmiertelnym. Byliśmy jednak na miejscu już którąś dobę z rzędu, mieliśmy więc aktualny i realny wgląd w warunki. A te nie były takie najgorsze.

Chodziło się wręcz wyśmienicie, bez konieczności torowania, bez zapadania się w niespodziewane dziury co parę kroków i - co chyba w tym wszystkim najfajniejsze - bez obaw o zejście lawiny. Za to z potężną obawą przed poślizgnięciem się, które mogłoby być trudne do wyhamowania na tak zmrożonym śniegu.

Kościelca Żlebem Zaruskiego mieliśmy w planach już na piąty, przedostatni dzień pobytu. Bartek jednak w końcu wymyślił Staszla. No i podeszliśmy nawet pod tego Staszla, ale że ja ostatecznie postawiłam veto kolejnej wspinaczce w charakterze drugiej na sznurku, a prowadzenie szło mi... ojj źle, tośmy się poszli wyżyć na lodospadzie.


W schronie czekało jak zwykle ciepełko, jedzonko, piwko i internety, a w nich... facebook kipiący aż informacją dotyczącą ogłoszonego właśnie zalecenia TOPR-u, co by nie wychodzić w wyższe partie. Ups.

Zasadniczo moglibyśmy się zebrać z rańca na dworzec a stamtąd do domu, no ale... nie możemy, bo ogólnie kupienie biletów powrotnych nie było takie proste. Przez chwilę w ogóle zanosiło się na to, że rzucimy wszystko i zamieszkamy w górach - z przymusu. W końcu udało się zaklepać jakiś transport, ale na niedzielę późnym wieczorem. Zatem cała niedziela przed nami. Piękna, słoneczna i zaczynająca się w Murowańcu.

Iść - nie iść, iść - nie iść, iść - nie iść...

Dobra, prrrr, powoli. Dlaczego nie iść?

- bo zalecenie

Dlaczego iść?

- bo wczoraj byśmy poszli, a od wczoraj nie zmieniło się w kwestii warunków NIC
- a poza tym żleb nie wygląda na oblodzony

Także tego, kładziemy się lulu z zamiarem wymarszu na Kościelec nazajutrz rano. Budzę się jednak ociupinę spękana. Bartek się zaś wcale nie budzi, tylko coś tam mlaska, że zaraz. Mam więc czas na opracowanie paru planów B czy C, spośród których żaden jednak nie jest na tyle porywający, aby przekonać mnie do siebie. Bartka zatem nawet nie próbuję urabiać na jakiś Kasprowy, czy cokolwiek. Zwlekamy się więc w końcu i idziemy zobaczyć, co się dzieje w żlebie. Będzie źle - to się grzecznie cofniemy.

Od razu jednak wyznam, żeby nie budować sztucznego i niepotrzebnego napięcia - było dobrze. Śnieg był na tyle podbetonowany, że wyjechać nam absolutnie nie powinien, a jednocześnie nie był aż tak zalodzony po wierzchu, jak chociażby pod Krzyżnem. Miejsc błyszczących lodem było wprawdzie kilka, jednak dało się weń nawet bardzo przyjemnie osadzać dziaby i raki.

Żleb, a w nim ja.

Biorąc pod uwagę fakt, że wyjazd miał być mieszany (czyli turystyczno-wspinaczkowy), przywiozłam w góry wszystkie swoje czekany, czyli jeden turystyczny i dwa sportowe. A to dlatego, że nie lubię używać Grivela turystycznie: jest jakiś taki za krótki, zbyt mocno wygięty i w związku z tym podpierać się na nim mogę tylko jak trochę kucam ;). No i to wygięte stylisko nie chce się wbijać w śnieg.


Doczłapanie się do Murowańca z całym tym zapakowanym na parę dni majdanem było wprawdzie ostro hardkorowe, ale już później, na poszczególnych wycieczkach, gdy nie taszczyłam ze sobą śpiwora i kilkudniowego zapasu żarcia, nie robiło mi wielkiej różnicy, czy niosę na plecach jeden czekan, czy trzy. Dlatego też niejednokrotnie zabierałam je wszystkie: dziaby do wspinania, turystyczny do schodzenia (o ile miałam siłę i chęci je zamienić, bo ze Świnickiej Przełęczy zlazłam z dziabami, zblazowana i marząca o schabowym, na którego ostatecznie nie zdążyłam). Na Kościelec miałam brać tylko turystyczny...ale jakoś tak mnie coś tknęło, żeby wziąć wszystkie. Tknęło mnie słusznie.

W dolne partie żlebu ładuję się jeszcze ze zwykłym czekanem. Jak już wspomniałam - śnieg jest zupełnie spoko, ale to co mnie uderza, to stromość żlebu. Nie bardzo umiem go sobie do czegoś porównać, pytam więc Bartka, czy w Rysie jest podobnie. Mówi, że tylko pod koniec.



Od mocnego podejścia pod górę czuję ciągły i intensywny ból w łydkach, który sprawia, że co jakiś czas muszę się zatrzymać. Ale nawet stanie nie jest zbytnio regenerujące, bo nie znajdując wypłaszczeń, stoję wciąż na stromiźnie. Początkowo podchodzę bokiem, pomagając sobie czekanem i mając go w pogotowiu. Szybko jednak stwierdzam, że powinnam zamienić go na dziaby, co też niezwłocznie czynię. Bo tak ogólnie to mam mocne postanowienie się dzisiaj, przy tym cholernym zaleceniu, nie zabić.


Z dziabami czuję się dużo pewniej. Zawsze mam którąś z nich mocno wbitą w śnieg, więc nawet przy ewentualnym wyjechaniu nóg, nie powinnam się obsunąć.

No i tak się posuwamy ku górze. Monotonnie jest, ale jakoś tak fajnie. Pod koniec żlebu trochę więcej oblodzeń, ale wszystko do zrobienia.



To jest Gosia. Gosia mogłaby teraz siedzieć w domu, jeść ciastka i oglądać "Grę o tron".
Zamiast tego Gosia marznie i lezie jakimś stromym żlebem.
Gosia jest frajerką, ale ma fajne wspomnienia.
Sam zdecyduj, czy chcesz być jak Gosia. ;)
pod koniec trochę lodu

Wreszcie opuszczamy żleb i stajemy na wypłaszczeniu pod skałami opadającymi ze szczytu. Wiedzie stąd na wierzchołek droga, bodajże dwójkowa. Ale my będziemy teraz szukać szlaku. Trawers jest przedeptany, nie mamy więc wątpliwości, którędy iść. I prowadzi polami śniegu, stromszymi chyba jeszcze niż żleb :). Generalnie tu już jestem bardzo szczęśliwa, że dzierżę w dłoniach dziaby, a nie jeden czekan.





Pokonujemy kilka małych progów i wyłazimy na północne zbocza Kościelca, gdzie dostrzegamy szlak. Ten jest w wielu miejscach zupełnie odkryty, ale nie brakuje też płatów śniegu albo lodu. Wymijamy zespół z liną, z którym nota bene spaliśmy dziś w jednym pokoju i bezproblemowo docieramy na szczyt.






Tam istny kawior, pogoda cudna, mroźno, ale dopieszcza słoneczko i zupełny brak wiatru. Toteż pasiemy się tam przez godzinę.



Bartek spotyka światowej sławy wspinacza i przeprowadza z nim krótki wywiad.

Ueli Steck
Na głównym Świnicy też ktoś szczytuje.
wspólne selfie level expert
Tatry Zachodnie


Z zejściem mam lekki problem. Otóż nie lubię zasuwać w rakach po skale, zupełnie nie mam wyczucia, czy noga stoi pewnie, czy zaraz się omsknie. Niżej kłopot się zniweluje, ale w partiach podszczytowych schodzę sobie bardzo powoli. Potem ostrożnie, bezproblemowo docieramy na Karb.


Z Karbu jeszcze męczące zejście stromym i ubitym żlebem. W schronie przepakowanko i potępieńczy marsz do Zakopanego.


Filmik od Bartka:


16 komentarzy:

  1. OOO bardzo fajnie napisane i udokumentowane zdjęciami :-) Czytam na zmianę dwa blogi odnośnie gór Twój i W.Tułaczki. Uwielbiam jak opisujecie swoje wyprawy i dodajecie dużo zdjęc pomiedzy opisami . Czuje się jakbym tam z Wami była :-)
    dzięki

    OdpowiedzUsuń
  2. Kościelec wygląda jak wyzwanie, ile przeprawa trwa mniej więcej przez ten region?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wejście szlakiem od Murowańca to mapowo chyba jakieś 3 godziny.

      Ale to moje szlajanie się tutaj, to nie był szlak! Tak dla jasności piszę ;)

      Usuń
  3. Po pierwsze - super relacje! :)
    A po drugie to wyczytałam, że masz raki turystyczne. Polecasz takie na łazikowanie dla początkujących (mówię o wycieczkach szczytowych)? A btw to co masz za buty? Gdzieś już widziałam komentarz o obuwiu, ale nie pamiętam co tam pisałaś, a nie mogę odnaleźć ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jasne, że polecam, nie ma co kupować wspinaczkowych na zwykłe wycieczki :). A buty mam Salewa, ale zabij mnie - nie pamiętam, jaki model.

      Usuń
    2. i co, spisują Ci się te buty? nigdy nie miałam do czynienia z tą marką...

      Usuń
  4. Super! Świetna fotorelacja

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajna wyprawa. I fotki swietne. Chyba musze tu czesciej zagladac :-)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, bardzo fajny tekst, ale muszę to napisac, ze to nie sa trasy dla początkujących !!! Przynajmniej nie wszystkie. Na pewno zima nie jest łatwe podejście na sarnia skale - duze oblodzenie moze skończyć sie tragicznie. Podejście na Czarny staw rownież było dla mnie bardzo "ciężkie" zimą, gdyz mieszanka śniegu i lodu moze byc niebezpieczna. Naprawdę zimą trzeba bardzo uważać, jak słusznie zauważasz na początku. Ja zimą nie wybieram się na szlak bez raków, uważam ze są obowiązkowe. Paradoksalnie duze oblodzenie moze wystąpić nawet jak jest dość "ciepło" czyli ok. 0 stopni co moze uśpić czujność. Poślizgnąć się można zawsze, nawet na oblodzonych schodach, a co dopiero w górach :)

    OdpowiedzUsuń