Tak się miło złożyło, że po polskiej stronie Tatr niewiele mi już tego odhaczania zostało. Na ten moment - kawałek OP, Krzyżne, szlaki dojściowe jak np. żółty przez Kozią Przełęcz, kawalątek Tatr Zachodnich, ewentualnie jakieś niższe i bardziej spacerowe szlaczki, które zwyczajnie sobie odpuszczałam. Do niedawna jednak zostawało coś jeszcze - Rysy. Uwierał mnie ten fakt i drażnił. Na Rysach wprawdzie byłam, ale od Słowacji, a ten polski szlak bardzo mnie ciekawił i chodziło mi nie tyle o to, żeby wejść na Rysy raz jeszcze, co żeby przejść szlak na nie prowadzący (co w sumie na jedno wychodzi).
W przypadku tego szczytu wejście szlakiem słowackim, a wejście szlakiem polskim - to tak jakby wejść na dwie zupełnie różne góry. Tak to sobie wyobrażałam, tak to widziałam i nie mogło być innej opcji, jak tylko pójść tam i się przekonać. Przeczekaliśmy weekend, wstaliśmy nieco wcześniej i wio.
W przypadku tego szczytu wejście szlakiem słowackim, a wejście szlakiem polskim - to tak jakby wejść na dwie zupełnie różne góry. Tak to sobie wyobrażałam, tak to widziałam i nie mogło być innej opcji, jak tylko pójść tam i się przekonać. Przeczekaliśmy weekend, wstaliśmy nieco wcześniej i wio.
Dzień szykował się pogodny i gorący, choć nocą w górach była burza i poranek przywitał nas rześko. Na parkingu w Palenicy Białczańskiej stawiliśmy się o godz. 5.45 i od razu ruszyliśmy w drogę. Wędrowanie drogą nad Moko o tej porze dnia ma, poza wyprzedzeniem tłumu, jeszcze parę innych zalet - tak wcześnie nie jeżdżą bryczki, nie czuć też zapachu końskiej kupy, ponieważ asfalt jest uprzątnięty. Nad jezioro docieramy w 1 h 35 min pobijając nieco rekord z ubiegłego roku. Bez zatrzymywania się idziemy nad Czarny Staw. Tam, nieco już zmęczeni rozkładamy się na większym głazie i pałaszujemy kanapki. Mija nas kilkanaścioro ludzi. Uświadamiamy sobie pewien bardzo korzystny dla nas fakt - cały szlak przebiega w cieniu góry, na którą się wybieramy. Kamerki Topru wakacyjną porą oglądam wprawdzie prawie codziennie i pierwsze, co na nich widzę, to właśnie zacienione przed południem Rysy, ale jakoś teraz dopiero dotarło do mnie, że przez całą drogę na szczyt będziemy w cieniu - cudownie!
Najedzeni ruszamy. Przez nami do pokonania przewyższenie takie, że ho ho. I zaczynamy czuć to natychmiast, gdy tylko kończymy spacer wzdłuż Stawu. Szlak od razu idzie intensywnie pod górę, żadne tam łagodne zakosy - "schody" i to "schody" stromawe i o dużych stopniach, każdy krok to parędziesiąt centymetrów zdobytej wysokości. Kondycja wyrobiona co nieco bieganiem jest tutaj nieoceniona, podobnie cień, który pozwala wytrzymywać dość długo bez sięgania do plecaka po wodę. Idziemy więc płynnie, choć sapiąc i zipiąc i... niebawem mijamy pierwsze osoby, które wyprzedziły nas (i to sporo) w czasie naszej przerwy na drugie śniadanie.
To podejście trwa dość długo i poza tym, że męczące, jest też dość żmudne. Po około 40 minutach pokonywania "schodów" teren przed nami nieco się wypłaszcza, a podejście odrobinę łagodnieje, można odsapnąć. Niedługo potem zaś zaczynają się łańcuchy. Nie spodziewałam się ich tak szybko, więc początkowo pomyślałam, że może to jeden kawałek z łańcuchem, potem będzie długa luka bez nich, a powrócą wyżej. Pudło. Od tej pory żelastwo towarzyszyć będzie nam aż do szczytu. Łańcuchów na szlaku na Rysach jest naprawdę bardzo dużo, właściwie prawie 2/3 szlaku (licząc od Czarnego Stawu) ułatwione jest łańcuchami.
Nudne i wyczerpujące podejście już za nami. Teraz tylko frajda. Łańcuszki, skałki, chwyty, podciągnięcia. Tych łańcuchów zresztą łapiemy się tylko, gdy jest to konieczne (a konieczne jest bardzo rzadko), lub gdy chcemy poczuć się pewniej. Generalnie nie używamy ich raczej. Nie jest trudno, straszno też nie - żadnych przepaści, ekspozycję określiłabym jako taką bardzo ogólną - czyli jesteśmy wysoko i jest się gdzie poturlać, ale żadna otchłań nie zionie nam pod nogami. A jednak ktoś ma z tym problem. Podchodząc jesteśmy świadkami ataku paniki jednej z turystek.
Parę ujęć łańcuchów:
Więcej zdjęć z podejścia nie mam, a te są właściwie z jednego miejsca, nie chciało mi się wygrzebywać aparatu.
Na odcinkach łańcuchowych wyminęliśmy kolejne osoby, które wyprzedziły nas na dole (tak, przechwalam się :) ). Nieopodal szczytu pojawia się dość mocno eksponowane miejsce, które trzeba pokonać. Trudności jednak umiarkowane, jest łańcuch - da się przejść i bez niego, choć ja dla większej pewności się go złapałam.
Fragment, o którym mowa widziany z góry 2 lata temu...
Potem - już tylko osiągnięcie wierzchołka po głazach.
Dwa lata temu, gdy szliśmy na Rysy od słowackiej strony weszliśmy normalnie wedle szlaku na wierzchołek. Bardzo blisko i dostępny bez większych trudności znajduje się wierzchołek słowacki - wyższy o 4 metry od "naszego" (a raczej "wspólnego") i wobec tego przekraczający magiczną barierę dwóch i pół tysiąca metrów. Wiedzieliśmy wtedy, że można (można - w sensie "da się", nie wiem, na ile jest to dozwolone) wejść na niego, ale ludzi było od groma i na jednym i na drugim, więc po odpoczynku na tym "zwykłym" zeszliśmy w dół. Teraz od razu obraliśmy sobie za cel wierzchołek wyższy, ominęliśmy więc lekko już zatłoczony czubek Polski.
Wierzchołek wyższy widziany z niższego (też 2 lata temu)...
...i niższy z wyższego...
Ledwie zdążyliśmy stanąć na szczycie, a z doliny zaczęły napływać i leniwie przelewać się przez wierzchołek na "naszą" stronę białe i lekkie, ale zdające się nie mieć końca chmury. Ktoś, kto niedługo po nas wszedł na górę przekazał wieści z dołu - podobno około godziny 14-tej spodziewana jest burza. Rzeczone chmurki mogą być więc jej niewinnym zalążkiem. Patrzymy na zegarek, jest około 10.30, powinno wystarczyć czasu na spokojne i bezpieczne zejście, ale nie będziemy wylegiwać się na szczycie, może jeszcze uda nam się uniknąć zatorów na łańcuchach. Chmurki, choć lekko niepokoją, mają i swój niewątpliwie pozytywny aspekt - dodają i tak interesującej panoramie niezwykłej malowniczości.
Widok z wielu szczytów zwykle jest zachwycający i ciekawy, pozwala spojrzeć na znane już kawałki Tatr z nowej perspektywy, czasem z góry, czasem po prostu z boku. Jednak to, co widać z Rysów przewyższa inne znane mi widoki o całą klasę. Jest to oczywiście moje prywatne i czysto subiektywne odczucie, nie sposób jednak odmówić tej panoramie zasięgu i bogactwa. I te chmurki...
Dodatkowych emocji dostarczył nam coraz bliższy dźwięk nadlatującego śmigła. Akcja trwała dość długo, więc zobaczyliśmy je już po opuszczeniu wierzchołka:
Schodząc i będąc nawet już spory kawałek od szczytu napotkaliśmy wciąż podchodzące osoby, które wyminęły nas nad Czarnym Stawem. Duma w kosmos.
Parę fotek z zejścia:
Mijaliśmy sporo podchodzących osób, choć byłabym powściągliwa jeśli chodzi o używanie w tym przypadku słowa "tłum". Raczej - dość duży ruch. To był poniedziałek, upalny, burzy spodziewali się Toprowcy na kilka godzin przed jej ewentualnym wystąpieniem, natomiast nie była ona jeszcze rano prognozowana. Faktem jednak jest, że i w minionych dniach (a także później na asfalcie) widzieliśmy znacznie mniej turystów niż zwykle. Jeśli mam obstawiać, co spowodowało te luzy na szlakach, to obstawiam męczący upał, choć pewności nie mam. Nam się trafiły Rysy bez zatrważających tłumów (a czym jest zatrważający tłum mieliśmy okazję zobaczyć niedawno na Giewoncie), ale niewykluczone, że gdyby było odrobinę chłodniej, to i tłum by się znalazł. Nie wiem. Na łańcuchach tak czy inaczej tworzyły się malutkie korki, często jednak szliśmy obok łańcuchów i ludzi na nich.
Odpoczynek na tym samym głazie nad Stawem co rano. Chmury ewidentnie zgęstniały i spaskudniały.
I później w dół do Moka, pełne dramatyzmu przejście przez wrzeszczącą, mrygającą fleszami i śmierdzącą papierosami "plażę" i Drogą Oswalda Balzera do auta. Cały trip zajął nam 9 godzin. Burzy nie było - rozwiało się.
Podsumowanko:
Wejście na Rysy ze Słowacji, a wejście na Rysy z Polski to faktycznie jak wejścia na dwie góry różniące się wysokością i charakterem. Nijak się tego porównać absolutnie nie da. Tam mamy spacer wyczerpujący jedynie swą długością i powolnym nabieraniem wysokości, tu mamy jak by nie patrzeć wysokogórską wycieczkę z ostrym parciem pod górę i wymagającą jednak jako takiego obeznania w tego typu szlakach (lub dobrej intuicji) oraz ogarnięcia psychiki jeśli chodzi o przestrzeń. Szlak jest bardzo fajny i przyjemny, poza początkowym "schodkowym" kawałkiem - to czysta radość i frajda, jeśli ktoś lubi takie przejścia, gdzie trzeba używać rączek i trońkę się podciągać.
Dotychczas spotykałam się głównie ze straszeniem tym szlakiem, że trudny, że przepaścisty, że tylko dla zaprawionych w górach turystów. Faktem jest, że kondycyjnie - to jest szlak morderca, nie dla kogoś, kto umiera już po osiągnięciu poziomu Czarnego Stawu. Na pewno też nie dla nowicjuszy, którzy pojawili się w górach po raz pierwszy i gdzieś by poszli, no to może na Rysy. Ten szlak ma potencjał by przestraszyć i zakłopotać. Ale jeśli dla kogoś taki choćby Giewont nie sprawia żadnych (z podkreśleniem na słowo "żadnych") trudności technicznych i psychicznych, to na Rysy próbować, wedle mego skromnego zdania - może. Ale jeśli już na Giewoncie wisi na łańcuchu ściskając go tak, że aż kłykcie bieleją i pyta drżącym głosem koleżankę, gdzie postawić teraz nogę, no to sorry, ale raczej nie ;).
Dla mnie osobiście super wycieczka, która jednak mocno nadwyrężyła nasze już i tak rezerwowe zasoby energii, w związku z czym następnego dnia musieliśmy zrezygnować z ambitniejszych planów na korzyść... urokliwej Osterwy :).
I kolejna Twoja ciekawa relacja :) Fajnie opisujesz wycieczki.
OdpowiedzUsuńJa też miałem okazję w tym roku pobyć dłuższą chwilę na tym szczycie :)
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńMiło mi z powodu Twoich odwiedzin i pozostawienia komentarzy, zapraszam częściej i ja także dodałam Twoją stronę do linków u siebie, aby czasem na nią zajrzeć.
Świetne rady :) wybieram się w tym roku na Rysy i dobrze jest przeczytać relację kogoś, kto już tam był, tym bardziej tak przejrzyście opisaną ;) a Twojego bloga znalazłam przez przypadek, chcąc zobaczyć starą trasę z 5 stawów do Morskiego Oka przez Świstówkę :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj się ciepło!
Pozdrawiam, Karola ;)
Fantastyczny opis i komentarz!!! Wszedłem na Rysy od Słowacji, a wybieram się w tym roku od Polski i szukam dobrych opisów szlaku i po przeczytaniu Twojego bloga już się trochę uspokoiłem... Świetna robota!!! Myślę, że dam radę... Do usłyszenia!!!
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z Torunia!
Marek
Sorki porównywanie Giewontu z Rysami od polskiej strony jest zupełnie nietrafione. Owszem dla wprawnego turysty wejście na Rysy teżmoże być łatwe, ale naprawdę dla wielu to już inna bajka. Ja już takich spotkałem co po wejściu na Giewont ubzdurali sobie, że wszystko jest proste, a "porażkę" zanotowali już następnego dnia nie mogąc podejść na szczyt Kościelca (ostatni fragment okazał się dla nich nie do przejścia). Era fejsa i stwierdzenia "proste" spowodowała, że wszyscy się pchają wszędzie a potem mamy takie kwiatki jakie można przeczytać chociażby w ostatniej kronice TOPRu (z 14 sierpnia a wydarzenie miało miejsce 8 sierpnia br) "(...) turysty, że wraz z narzeczoną, wyruszyli z Hali Gąsienicowej na Zawrat. Powyżej pierwszych łańcuchów narzeczona doznała ataku paniki. Nie jest w stanie się ruszyć. Potrzebna pomoc. Z pomocą pospieszył ratownik pełniący dyżur w Murowańcu. Tuż przed 18-tą ratownik dotarł do turystów i asekurując o 20.50 doprowadził ich do Murowańca"
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńdzięki wielkie za ciekawy opis trasy :). Mam pytanie - czy orientujesz się może czy jest szansa, aby przespać się w schronisku w MOKO, i stąd ruszyć na Rysy?
Zastanawiam się czy nie cała trasa na raz nie jest zbyt mordercza :)
pozdrawiam
Po to są schroniska, więc szansa jest ;). Możesz zadzwonić i spróbować zarezerwować miejsce. A jak nie, to zostaje spanie na podłodze.
UsuńWchodziłem na Rysy z dwóch stron, z polskiej to jest wyzwanie ale ze słowackiej to jest czysta przyjemność. Tylko trzeba trafić na pogodę, bo co z tego że byłem na szczycie jak nawet tego wyższego wierzchołka nie było widać.Ale potem 3 razy zaliczyłem od słowackiej strony przy bezchmurnym niebie, widoki ci co byli wiedzą, a ci co nie byli polecam. Tego się nie zapomina!!!!!!!
OdpowiedzUsuńBardzo mądre wskazówki, porady jak można zdobyć Rysy,są moim wyzwaniem na przyszły rok,w tym roku udało mi się wejść na Giewont ,trochę mnie to kosztowało wysiłku ale warto było dla tych pięknych widoków,i miłych wrażeń
OdpowiedzUsuńPorady są dobre , ale subiektywne , każdy ma zupełnie inne predyspozycje, a czasem są sytuacje nieprzewidywalne.. a o lęku wysokości ktoś może się przekonać zupełnie w nieoczekiwanym momencie.
OdpowiedzUsuńPrawie tak samo wyglądałby opis mojej wycieczki na Rysy. Nasza (byłem z córką) wycieczka była krótsza bo zaczęła się o 6.00 w schronisku Roztoka. Druga różnica- 10 minut przed szczytem straszna burza .Strach robić fotki (szkoda aparatu). Powrót przez Słowację. Fajnie było. Po prawie 20 latach została tylko wycieczka na Krzyżne od Piątki.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cudny blog!! szkoda że dopiero teraz tu trafiłam jak właśnie wróciłam do łażenia po górach, inaczej zaczęłabym wcześniej. Ale na morze ciągnie również, stąd wybór trudny był. Na razie stopniuje sobie trudności: Beskidy, Gorce, a Tatry powolutku. Rysy jednak na mnie muszą zaczekać, jeszcze jakiś czas, Atlantyk zaczekał to i góry zaczekają:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń