Tekst: Gosia, czyli ja ;), większość zdjęć: Madzia czyli Wieczna Tułaczka :)))
Pewnego wieczora morale wycieczki boleśnie podupadło. Cóż, jak to mówią, klimat był zawsze raczej przeciwko nam. Jednak kolejne przemoknięcie skutecznie nadwątliło, do tej pory jeszcze jako tako niezłe i pełne niegasnącej nadziei nastroje. Seria wycofów ciążyła nad nami niczym gęste chmury, które te wycofy powodowały. Potrzebowaliśmy zatem celu – ambitnego, jak zwykle, ale możliwego do zrealizowania tu i teraz, zaraz i natychmiast.
Jakoś tak się złożyło, że działo się to wszystko o godzinie trzeciej w nocy. Zupełnym przypadkiem jest, że akurat wtedy skończyło nam się piwo.
Tatry tego wieczora były dla baaardzo zaawansowanych...
|
Madzia z profesjonalną odznaką Klubu Wysokogórskiego "Łowcy Tatr" |
I Gosia w naturalnym środowisku (fot. Wieczna Tułaczka) |
Facebook sprawdzony już jakieś pierdyliard razy, może byśmy gdzieś poszli... (fot. Wieczna Tułaczka)
|
Zmącone późną godziną (wyłącznie) umysły nie ugięły
się i nie strwożyły pod ogromem majestatu planu, który wyklarował
się samoistnie z panującej na stole pustki. Żądni szybkiego
sukcesu, zdobycia w tym tygodniu czegokolwiek innego niż dolina czy
przełęcz postanowiliśmy wyruszyć na nocną wyprawę trudną i
wymagającą tatrzańską granią. Granią ORLEN Perci.
Przygotowania poszły sprawnie. Jako
wprawieni w bojach Łowcy Tatr odrzuciliśmy w kąt szpej (jak choćby
plecaki) czy zapas prowiantu. Nie zapomnieliśmy za to o aparatach i
odpowiednim zasobie mamony. W kilka minut po podjęciu jakże
przemyślanej decyzji o wyruszeniu na szlak, podążaliśmy już
dziarsko w dół, stromym i prawie że eksponowanym grzbietem Wierchu
Spiskiego.
Janusz na ostrzu grani (fot. Wieczna Tułaczka) |
Daleko jeszcze?! (foto i niezbędny retusz :))) Wieczna Tułaczka) |
Nogi drżały i plątały się nieco od mozolnego wysiłku
(wyłącznie). Z okalających nas ciemności dobiegały porykiwania
niedźwiedzi, nie wiedzieć czemu trochę przypominające szczekanie
psów. Gdy teren wyrównał się i wypłaszczył rozpoczęliśmy
poszukiwania grzędy, na którą mieliśmy się wbić, aby dotrzeć
do celu. Wytężaliśmy zatem wzrok w poszukiwaniu ogórków lub
marchewek. Nie znalazłszy grzędy, nie załamaliśmy się. Pełni
determinacji poczęliśmy wytyczać nową drogę, prowadzącą
żlebem, gotowi w razie potrzeby zakładać stanowiska asekuracyjne w
asfalcie.
Wyjątkowo ładnie urzeźbiony asfalt. Ale grzędy ni cholery nie widać. (fot. Wieczna Tułaczka)
|
Kondycja wyrobiona w czasie rozlicznych wycofów z ostatnich dni, pozwoliła nam znacznie przegonić czas mapowy. Mniej więcej wtedy właśnie, gdy upajaliśmy się poczuciem naszej ogólnej zajebistości oraz wiatrem mierzwiącym nam włosy w tym śmiałym pędzie tatrzańską granią, oczom naszym ukazała się długo wyczekiwana pobłyskująca na czerwono destynacja.
Orlen Peak...
Cel tuż tuż - humory dopisują! (fot. Wieczna Tułaczka)
|
Niezmiernie byliśmy ukontentowani pełnym zrealizowaniem
zaplanowanej trasy. Gratulacjom, uściskom i gromkim wybuchom śmiechu
nie było końca. Spontanicznie, w ramach chęci uczczenia
odniesionego sukcesu (wyłącznie) zakupiliśmy parę puszek
bursztynowego napoju. Wydania hot-dogów chatar Schroniska na Orlen
Peaku odmówił. Nasz wynikły z tego faktu chwilowy żal skwitował
stwierdzeniem, iż generalnie wyglądamy na zadowolonych.
No ba. Kto by się nie cieszył z przebycia nocą grani ORLEN Perci?
No ba. Kto by się nie cieszył z przebycia nocą grani ORLEN Perci?
Można rzec, że dotarliśmy do źródeł...
|
Tak cieszy się Madzia po zrealizowaniu szczwanego planu |
Wiekopomna chwila (foto i pączek Wieczna Tułaczka)
|
Po tym krótkim entuzjastycznym
świętowaniu, cyknięciu paru pamiątkowych fotek i wykonaniu
telefonów do rodziny i znajomych, przyszedł czas na wyruszenie w
drogę powrotną. Pomni na słowa, że góra należy do nas dopiero
wówczas, gdy z niej zejdziemy – nie zaniechaliśmy ostrożności i
wzmożonej uwagi. Powrót na grań niejednemu z nas dał w kość.
Grupa rozpierzchła się wzdłuż ścieżki, prowadzącej nie
wiadomo, dokąd, a przede wszystkim – po co. Walczyliśmy o każdy
oddech, kamienie leciały jak głupie, niedźwiedzie wciąż
poszczekiwały.
A potem ni stąd ni zowąd pierwsze promienie budzącego się do życia nowego dnia. Wzruszenie, łzy stojące w oczach, ekstaza, pierwsze symptomy kaca. Pochwyciliśmy w dłoń nasze aparaty i wszyscy poczuliśmy się wyjątkowo. Już nie jak marne administratorzyny, ale jak prawdziwe fotografy. Niejedno dobre światło padło tego złocistego górskiego poranka naszym łupem.
Wszyscy jesteśmy... :D (fot. Wieczna Tułaczka) |
Brzask nowego dnia kusił do przeciągnięcia imprezy. Tylko wrodzone poczucie przyzwoitości skłoniło nas do oddania się w objęcia Morfeusza. No może jeszcze podchodzące pod kwaterę dzikie zwierzęta:
Posta sponsorowały Tabsy z Biedry ;)
Hehe, świetnie napisane :-P
OdpowiedzUsuńTobie pogratuluję tekstu, bo czyta się go na prawdę bardzo dobrze :) Te Tabsy z Biedry są jakieś rewelacyjne ;)
Tatr nie mieli w schronie na Orlen Peak? ;P
Nie wiem, panowie robili zakupy ;)
UsuńHahaha :D Żubr w promieniach słońca... Bezcenne :P
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst :D
OdpowiedzUsuńGraty za Orlen Perć! :D
OdpowiedzUsuńDzięki! Bo zasłużone :P
UsuńSuper tekst, a przygoda jeszcze lepsza! :)
OdpowiedzUsuńdobre !!!! Przygoda prawie jak w Piątku* w piątek na Orlenie, gdzie okoliczna młodzież spędza swój wolny czas i hucznie świętuje nadejście weekendu :-) ha ha
OdpowiedzUsuń* - Piątek w wieś w woj. łódzkim
Orlen Peak rulez! :) Zdobyczne piwo-paliwo smakuje najlepiej, a z taką ekipą to już w ogóle. Wasze teksty wrzucam do zakładek, coby mieć się z czego obśmiewać w chwilach ciężkich i na górską tęsknotę podatnych.
OdpowiedzUsuńUbawiłem się....dooobry ten Orlen Peak,ha,ha Z właściwymi ludźmi nawet zdobycie piwa na Orlenie może być przygodą:-))
OdpowiedzUsuńhahahah super...
OdpowiedzUsuńNiby nie pierwszy raz to czytam, ale...,te niedźwiedzie nie wiedzieć czemu przypominające szczekanie psów...no popłakałem się ze śmiechu. Ta Orlen Perć to już normalnie o kultowość zachacza��
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń