Wyjątkowo niegościnne (a nie owijając w bawełnę: świńskie!) warunki na Północnym Filarze Świnicy dały nam w kość dnia poprzedniego. Dowlekliśmy się do schronu już mocno zaawansowanym wieczorem i starczyło nam sił jedynie na zorganizowanie sobie jakiegoś papu i wgramolenie się do łóżek. O żadnym pakowaniu się na jutro i porannym wstawaniu nie mogło być mowy.
Obudziliśmy się o ósmej, ze zdziwieniem konstatując, że nie umieramy jeszcze na grypę i że chyba się nawet nie zanosi. Poza bólem mięśni jesteśmy nie tylko cali, ale nawet zdrowi.
Ogarniamy graty i siebie bez większego pośpiechu. Po 11-tej ruszamy szlakiem na Krzyżne. Dzień jest przepiękny. Może na filarze znów pizga, kto wie? Tutaj nisko jest zupełnie bezwietrznie i bardzo przyjemnie, choć mroźno.
Nie posiadam - ustalonego dla swych potrzeb - jakiegoś typu "idealnej wycieczki górskiej". Czasem lubię się umęczyć, czasem bezczelnie powylegiwać na trawkach i kamieniach. Niekiedy zależy mi na rozległych widokach, a innym razem przynosi mi frajdę przedzieranie się przez mgłę. Wczoraj prawie się ukrzyżowałam na tym Filarze i było w tym coś na swój sposób fajnego. Dziś sobie leniwie stąpam łatwym szlakiem, nasiąkam ciszą i spokojem i zwykłą przyjemnością z płynnego, ale nie nazbyt męczącego ruchu. W głowie mam dużo myśli, zamykających mi, kończący się dzisiaj, rok.
Jest pięknie. Jest miło. Jest błogo.
"Do drugiej gleby walczę bez raków!" :P
Szlak zaraz obok Murowańca zagłębia się w niewielki Las Gąsienicowy. Uroczo tam bardzo. Zamarznięty strumyk, zieleń mchu kontrastująca ze śniegiem. Za laskiem czeka długie przejście przez kosodrzewinę. Już mniej przyjemne, bo gałęzie regularnie szarpią mnie za przytroczoną do plecaka karimatę.
"Łatwym szlakiem? Jakim?! Gdzie ty tu widzisz łatwy szlak?!" :P
Zaraz za wyjściem z lasku jest miejsce, takie zagłębienie jakby, gdzie kosówki pokryte są szronem, ale takim... pięknym... Nie tylko one zresztą, pod nimi leżą całe sterty tego szronu. Jest sypki i ma formę dużych kryształków. Cudo!
Nie sugerujcie się zdjęciem. Zdjęcie ssie. Szron serio był cudowny.
Widok na Halę Gąsienicową ze szlaku na Krzyżne.
Przejście kosówkami trochę już mi się dłuży. Wyczekuję widoków na Pańszczycę. Aczkolwiek muszę przyznać, że rozczarowują mnie trochę. Poprzednim (i jedynym) razem byłam tu wczesną jesienią, kiedy w dolinie grały kolory. Teraz jest tu tak trochę nijak, buro dość i smutno. Ale urzekająco cicho, bo dopiero pod samą przełęczą spostrzegamy jakichś ludzi.
Idziemy cały czas w rakach, ale w dolnych partiach szlaku różnie z tym śniegiem bywa. Niejednokrotnie przychodzi nam drapać ich zębami po kamieniach. Jednak samo podejście na Krzyżne jest już ośnieżone w całości. No... prawie, bo dookoła kamienie wystają. Licznie.
Pokrywa jest stosunkowo gruba (porównując do "wiosny" poniżej) i solidnie zabetonowana. Są stopnie i idąc ku górze nie czujemy, czy też nie widzimy za bardzo stromizny terenu, więc podchodzimy sobie o kijkach. Nachodzi mnie gdzieś po drodze refleksja, że lepiej byłoby zamienić jeden z nich na czekan, ale teraz już nie mam jak się wygodnie zatrzymać, obawiam się, że fiknę przy wyprawianiu ewolucji z plecakiem. A że w górę idzie mi się dobrze i pewnie, idę po prostu dalej, ostrożnie, ale z kijkami.
Pod górę to w ogóle wygląda zupełnie grzecznie...
Schodzi jakaś para. Chłopak rzuca okiem na mój rynsztunek i mówi: "gdybym miał kask, to bym założył".
...w dół jednak trochę gorzej...
Jak będę schodzić, to bez wątpienia założę - odpowiadam sobie w duchu. Tymczasem jednak sprawnie dobijam na przełęcz.
Ten, co tam stoi mówi, że tam ładnie. ;)
Przy dobrej pogodzie, widoki z Krzyżnego po prostu oszałamiają. Pamiętałam je trochę, ale wtedy, dwa lata temu, zaaferowana byłam Orlą, a nie widokami. No i nie kojarzyłam jeszcze wówczas większości tych wszystkich widocznych stamtąd szczytów i... nie mogłam się jeszcze pochwalić odwiedzinami na wielu z nich ;).
Meldujemy się na górze akurat, gdy słońce zaczyna się zabierać się do spania i rzucać złote refleksy na wszystko wokół. Nacieszamy się tym, ale spodziewając się niedługiego i raptownego zmroku, szybko opuszczamy przełęcz i zaczynamy buszować... trochę wyżej.
Ale z tą Orlą, to tylko taka mała zmyła.
Tuż nad Krzyżnem jest rówienka. Kawał szerokiego wypłaszczenia, poniekąd dziwnego, skoro wokół same szczyty, granie i turnie. Przed dwoma laty, jak już wspomniałam, nie rozglądałam się tu za bardzo. Teraz to miejsce robi na mnie olbrzymie wrażenie. Po przeciwległej stronie równinki, dostrzegamy ruiny dawnego schroniska. Najpierw zresztą bierzemy je za dumną kolibę, nie wiedząc, że schronisko to było taką właśnie, maleńką, kamienną chatką.
Ruiny chatki, jak najbardziej, są widoczne na tym zdjęciu.
A wykonane ono jest dosłownie dziesięć kroków nad Krzyżnem.
Nim jednak zawitamy w progi niegdysiejszego turystycznego przytułku, mamy w planie jeszcze spacer na pobliski Wołoszyn Wielki. A po drodze też Mały - obydwa znajdują się w bardzo bliskiej odległości od przełęczy. Dopiero Pośredni to byłaby dłuższa wyprawa.
Ruszamy więc granią, dość szeroką i wygodną... jak na grań oczywiście. Niby na nic trudnego się nie zanosi. Mówię jednak głośno, że zostawiam kijki i obydwoje odpinamy od plecaków zamiast tego czekany.
I tak sobie pomalutku idziemy, Bartek przodem, ja za nim. Śniegu trochę, trochę skały.
W którymś momencie orientuję się, że wlazłam na półeczkę, z której trudno, a przynajmniej niewygodnie będzie mi zejść. Postanawiam zatem wrócić się i przejść ten kawałek bardziej dołem. Odwracam się, stawiam nogę na niewielkim, pochyłym płacie śniegu iii...
Sama już nie wiem, czy zdążyłam oderwać drugą nogę świadomie, czy siłą poślizgu oderwała się ona od podłoża sama. Grunt, że nieopatrznie zaufałam tej, którą postawiłam na płacie śniegu. Zagapiłam się, nie sprawdziłam, czy raki się wgryzły. Chociaż, oczywiście, te refleksje naszły mnie trochę później. W tej konkretnej chwili wiedziałam tyle, że się przewracam na samym szczycie zalodzonego, kamienistego zbocza, tuż pod granią. I że jestem w czarnej dupie.
"Czekan, Gośka, teraz!" - zagrało mi w głowie. Prawa ręka zaciśnięta wokół głowicy, lewa natychmiastowo łapie za stylisko, dziób trafia w dziurę pomiędzy kamieniem, a lodem, na którym się poślizgnęłam. I już.
Dłuższą chwilę tak sobie jeszcze tkwię na tym czekanie, mocno do niego przylgnięta i nie wiedząca, co teraz powinnam właściwie zrobić. Bać się? Teraz, to już nie ma czego. Śmiać się? No nie bardzo. No to wstaję i po prostu idę dalej. Tylko nogi mi trochę dygocą.
Wartym odnotowania jest fakt, że zamieniłam kije na czekan jakieś 10 metrów wcześniej.
A Bartek to w ogóle sobie szedł z przodu i nawet nie zauważył, że przez chwilę chciałam zwiedzić Dolinę Waksmundzką ;).
Mój drobny, acz wstydliwy, jakby nie patrzeć, wypadek, przydarzył się mniej więcej na Małym Wołoszynie. Aby dotrzeć na Wielki, trzeba było pokonać małą przełączkę pomiędzy tymi szczytami. Wracając, znaleźliśmy już wygodne obejście bokiem, idąc jednak po raz pierwszy, złaziliśmy na ową przełączkę na wprost.
Wołoszyn Wielki od strony Małego.
Widoki z Wołoszyna istotnie warte są grzechu. Szeroka i bogata panorama, jaka się stąd rozpościera, znacznie przekracza to, co możemy zobaczyć z Krzyżnego. A że już na Krzyżnem szał jest, to tylko wyobraźcie sobie, co się dzieje tutaj. I to jeszcze o zachodzie słońca. Jeee czek dys ałt!
No, ale starczy już bo całkiem nam dupy urwie, a zresztą, jakby robi się ciemno. Schodzim!
Grań w okolicach Małego Wołoszyna.
Ale ja zaprzyjaźniałam się z glebą w trochę stromszym miejscu.
Fajki w ogniu ;).
Widok z rówienki pomiędzy Krzyżnem a Waksmundzkim Wierchem.
Po lewej w oddali Lodowy i inne szczyty Tatr Wysokich.
Blisko natomiast widać Wołoszyn Wielki i Mały z przełączką pomiędzy nimi.
I ten sam widok ale z dodatkowo wyłaniającym się Staroleśnym.
Jeśli chodzi o zachód, nota bene ostatni zachód słońca w 2015 roku, to by
było basta. O imprezie powiem tyle, że jeszcze nigdy się tak nie
wyspałam w sylwestra. Wiecie, ile trwa grudniowa noc? :D
No... czy tam grudniowo-styczniowa.
Krywań się chowa i rumieni.
Krzyżne widziane z rówienki.
Nowy Rok zaczął się wschodem, w niczym nie ustępującym zachodowi sprzed kilkunastu godzin. I w dodatku kózki przyszły. Ale zanim kózki, to jeszcze była szybka wycieczka na Waksmundzki.
Tu jeszcze tysiąc-osiemdziesiąte-czwarte zdjęcie porannych Pięciostawów.
Ruiny schroniska tuż pod zboczami Waksmundzkiego Wierchu.
Choć sami wtedy nie wiedzieliśmy, czy czasem nie wchodzimy również na Koszystą i dopiero analiza dokładniejszej mapy w domu wykazała, że nie. Tam śnieg zupełnie już nie przypominał śniegu, a bardziej wylany lód, jednolity i błyszczący. No i śliski jak sukinkot. Tak, nawet w rakach. A przy tym o konsystencji kamienia.
Wielka Koszysta z Waksmundzkiego.
Także... choć domyślałam się, że Koszysta, to tam ooo, dopiero za przełęczą, to jakoś nie chciało mi się tam iść. Zdobywcą Koszystej zostanę sobie może jednak innym razem.
Widoki z Waksmundzkiego Wierchu.
"Doniosę na was do TPN-u!"
Przysięgam, one są naprawdę dwie, nie skopiowałam żadnej z nich ;).
Granaty.
Po zejściu z Waksmundzkiego, przychodzi dopiero pora na normalne poranne czynności, czy to higieniczne, czy związane z zaspakajaniem głodu. No sorry, wcześniej wschodziło słońce! Zanim zagarniemy się w drogę powrotną, urządzamy sobie jeszcze dłuuugie leniuchowanie na słoneczku, co by ten rok dobrze się zaczął ;).
Ten Staroleśny w tle Bartkowi pasuje jak ulał! \m/
A to Wołoszyn Pośredni i reszta grani.
Komu w drogę, temu... kask!
Posiedziałoby się tak może jeszcze trochę, miejsce do tego zdecydowanie zachęca, pogoda też, tyłki jednak trochę marzną, a brzuszki tęsknią za zapachami murowańcowej stołówki. Toteż ostrożnie schodzimy na Krzyżne, a z Krzyżnego jeszcze ostrożniej do Pańszczycy.
Za dwa dni zginie tutaj 19-letnia dziewczyna...
O zejściu nie ma zbytnio co pisać. Nie byłoby złe, gdyby nie świadomość, że jedno potknięcie i bziuuuuu na te kamerdulce. Świadomość jeszcze dodatkowo podkreślona mą wczorajszą wywrotką. Śnieg twardy, wbijanie z całych sił, a taką znowu słabą kobietką nie jestem, skutkowało zagłębieniem styliska czekana na jakiś... centymetr. Także powolutku, noga za nogą. Stoi? Nie wyjedzie? No, to można teraz ruszyć drugą. I tak do samego dołu. Przed dolinę, kosówki i las już spokojnie. Poza tym, że dwa razy mało nie wyrżnęłam, bo mi się rak w kamienie zaklinował.
Za rok na sylwka idę w końcu na jakiś balet, jak człowiek.
Yhym. A teraz się przyznawać, kto uwierzył w ostatnie zdanie? :D
Ładne foty! Dużo śniegu nie było, ale dobre światło zrobiło swoje. :) Teraz żałuję, że wtedy w październiku nie chciało nam się na ten Wołoszyn wleźć. Ale co się odwlecze... ;)
Ładne światło ładnym światłem, ale ile ja się nasiedziałam nad tymi zdjęciami, to moje... :D
Jakie nie chciało? Wtedy był korek od samego Krakowa i czekałaś na nas do południa na dworcu przecież, czasu nie było... Ale pytałam Wołoszyna i mówił, że się nigdzie nie wybiera, także wiesz ;).
Czytam i czytam.... i ciągle mi mało :) czekam z niecierpliwością na kolejny wpis:) bo oprócz górskiego hopla, który podziwiam, widzę też niesamowity talent pisarski:) brawo!!!
Bardzo dobre wizualne zmiany przeszedł ten blog w ostatnim czasie, powiało świeżym powietrzem - prosto z Taterek :) Plus ta notka pod zdjęciem na górze - przeczytałam i stwierdziłam "muszę w końcu skomentować" :) Zaglądałam tu czasem, by zaznajomić się z trasą - w Tatry jeżdżę od kilku lat (letnio i zimowo), i mam jakieś tam lęki zw. z ekspozycją, ale nie zrażam się, tylko ciągle przełamuję i z sezonu na sezon jest lepiej i lepiej, co daje sporą satysfakcję :) Twój blog bardzo mi w tym pomaga - oglądam foty i oswajam się z trudniejszymi miejscami zanim je odwiedzę. Kupuję tu wszystko - od zgrabnych relacji okraszonych osobistymi przemyśleniami i ironią, po cieszące oko foty. Od kilku miesięcy czytam regularnie i już sobie inaczej nie wyobrażam :) Życzę Ci dalszego spełniania się w tej pasji. Dzięki! Pzdr, Kasia
Witam. Dzięki za kolejny fajny wpis. Czy ja dobrze zrozumiałem że noc sylwestrowa pod chmurką na Krzyżnem ...? fajnie Odwiedziłem Dolinę Pańszczycy 20.12 - i śniegu było jakby więcej - ale fakt że nie pchałem się za wysoko - bo byłem sam i miałem 'lekki zestaw' na dolinki raczej Krzyżne zimą jeszcze w tym sezonie spróbuję - dzięki jeszcze raz za inspirujący wpis i najlepszego w 2016 roku
Gosiu masz śliczną kurteczkę,powiedz prosze gdzie takie zaraz polece:)Czy taka dopasowana nie krępuje ruchów w ramionach jednak pracujesz nimi i to bardzo.Pozdrawiam serdecznie Julka
Dobrze się czyta świetnie ogląda! To mój ulubiony szlak ,na który wchodziłem wiele razy i mimo że wydaje się że jest łatwo to są tylko pozory! Moja małżonka poleciałaby wychodząc od strony Piątki. Fart niezły biorąc pod uwagę że czekany wyciągnęłaś dopiero 10-sięć metrów wcześniej! Jedno tylko można dodać że idąc od Pięciu Stawów Polskich po drodze mijamy jedyną w Tatrach Polskich wisząca dolinkę. Buczynową!
Ładne foty! Dużo śniegu nie było, ale dobre światło zrobiło swoje. :) Teraz żałuję, że wtedy w październiku nie chciało nam się na ten Wołoszyn wleźć. Ale co się odwlecze... ;)
OdpowiedzUsuńŁadne światło ładnym światłem, ale ile ja się nasiedziałam nad tymi zdjęciami, to moje... :D
UsuńJakie nie chciało? Wtedy był korek od samego Krakowa i czekałaś na nas do południa na dworcu przecież, czasu nie było...
Ale pytałam Wołoszyna i mówił, że się nigdzie nie wybiera, także wiesz ;).
No jeszcze byśmy zdążyli przez Halę ;)
UsuńWybieramy się w nadchodzącym sezonie wiosennym tylko w nieco innej konfiguracji wejście/zejście ;)
OdpowiedzUsuńCzytam i czytam.... i ciągle mi mało :) czekam z niecierpliwością na kolejny wpis:) bo oprócz górskiego hopla, który podziwiam, widzę też niesamowity talent pisarski:) brawo!!!
OdpowiedzUsuńprzecudne zdjęcia,uwielbiam szlak na Krzyżne,zwłaszcza latem,pozdrawiam serdecznie i proszę o jeszcze więcej relacji z ukochanych Tatr
OdpowiedzUsuńBomba, przez duże "B". Warunki przecudnej urody. Uważaj tam na swoje kopytka. :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobre wizualne zmiany przeszedł ten blog w ostatnim czasie, powiało świeżym powietrzem - prosto z Taterek :) Plus ta notka pod zdjęciem na górze - przeczytałam i stwierdziłam "muszę w końcu skomentować" :)
OdpowiedzUsuńZaglądałam tu czasem, by zaznajomić się z trasą - w Tatry jeżdżę od kilku lat (letnio i zimowo), i mam jakieś tam lęki zw. z ekspozycją, ale nie zrażam się, tylko ciągle przełamuję i z sezonu na sezon jest lepiej i lepiej, co daje sporą satysfakcję :) Twój blog bardzo mi w tym pomaga - oglądam foty i oswajam się z trudniejszymi miejscami zanim je odwiedzę.
Kupuję tu wszystko - od zgrabnych relacji okraszonych osobistymi przemyśleniami i ironią, po cieszące oko foty. Od kilku miesięcy czytam regularnie i już sobie inaczej nie wyobrażam :)
Życzę Ci dalszego spełniania się w tej pasji. Dzięki!
Pzdr, Kasia
:) dziękuję i pozdrawiam!
UsuńWitam. Dzięki za kolejny fajny wpis. Czy ja dobrze zrozumiałem że noc sylwestrowa pod chmurką na Krzyżnem ...? fajnie
OdpowiedzUsuńOdwiedziłem Dolinę Pańszczycy 20.12 - i śniegu było jakby więcej - ale fakt że nie pchałem się za wysoko - bo byłem sam i miałem 'lekki zestaw' na dolinki raczej
Krzyżne zimą jeszcze w tym sezonie spróbuję - dzięki jeszcze raz za inspirujący wpis i najlepszego w 2016 roku
Marcin
buuu, ja chce w TAAATRYYYY !!!
OdpowiedzUsuńGosiu masz śliczną kurteczkę,powiedz prosze gdzie takie zaraz polece:)Czy taka dopasowana nie krępuje ruchów w ramionach jednak pracujesz nimi i to bardzo.Pozdrawiam serdecznie Julka
OdpowiedzUsuńKurtka jest z North Face. Mnie jest w niej bardzo wygodnie. Jest dopasowana, ale nie ciasna.
UsuńChciałam rzucić linkiem, ale nie mogę jakoś teraz takiej znaleźć.
Dobrze się czyta świetnie ogląda! To mój ulubiony szlak ,na który wchodziłem wiele razy i mimo że wydaje się że jest łatwo to są tylko pozory! Moja małżonka poleciałaby wychodząc od strony Piątki. Fart niezły biorąc pod uwagę że czekany wyciągnęłaś dopiero 10-sięć metrów wcześniej! Jedno tylko można dodać że idąc od Pięciu Stawów Polskich po drodze mijamy jedyną w Tatrach Polskich wisząca dolinkę. Buczynową!
OdpowiedzUsuńA Litworowa i Mułowa nad Wielką Świstówką? One też "wiszą" :)
UsuńChyba, że chodziło Panu tylko o polskie Tatry Wysokie.
fajne..hahahah..czytam codziennie jeden opis i jestem zachwycony...
OdpowiedzUsuń