W sierpniu przed trzema laty byłam na Granatach. Gdy zadzwoniłam do mamy się pochwalić i wyjaśniłam, że to kawałek Orlej, usłyszałam w jej głosie coś w rodzaju spóźnionego niepokoju. Podczas powrotu do domu z tamtego wyjazdu usłyszeliśmy w radiu informację o śmierci około 40-letniej turystki na Granatach właśnie.
To było jakieś 2-3 dni po tym, gdy my tam byliśmy. Warunki pogodowe ogólnie letnie, normalne, bez nagłej nawałnicy, czy czegoś w tym rodzaju, ona po prostu gdzieś tam spadła. To takie dziwne uczucie - dopiero co tam byliśmy, przeszliśmy pewnie, bez problemów i strachu, a tu proszę - ktoś poleciał, tak po prostu. Wnosząc bagaże do mieszkania zastałam mamę siedzącą przy komputerze i czytającą coś o Granatach.
Wystarczy zjechać dwa posty niżej, żeby zobaczyć moją entuzjastyczną i pełną kozakowania relację ze Świnicy (oraz trochę bardziej pokorną z przejścia z niej na Zawrat i dalej Orlą). A tu proszę: link . Zabrzmię teraz jak ostatni debil i ignorant, ale przeszło mi przez myśl: "aha, a więc tam się naprawdę da zabić, dziwne".
Zawsze się te górskie ofiary bagatelizuje, że "ojtam, ojtam, był śnieg, był deszcz, były klapki na nogach, były ręce w kieszeniach". A może czas wziąć pod uwagę, że i w najsolidniejszych butach i przy słońcu i przy suchej skale i przy pełnej ostrożności - też się można tam zabić?
Piękne są te słowa, że dobrze jest ginąć robiąc to, co się kocha, że "od śmierci w dolinach zachowaj nas Panie", piękne i głupie jak but z lewej nogi. Taka na przykład ja. Boję się latać samolotem. Dajmy na to przekonam się kiedyś i polecę i trafię na katastrofę i zginę. Powiedzą: "O, miała rację, że się bała, wiedziała, co robi, że nie latała tak długo". A zabiję się w górach, to powiedzą: "O, łaziła po tych górach jak głupia, cieszyła się nie wiadomo z czego, wrzucała te zdjęcia na fejsa, o jaka dumna, nawet bloga prowadziła i co jej z tego przyszło?". Panie, jeżeli jesteś tak miły, to właśnie od śmierci w górach racz mnie najbardziej zachować, bo to wstyd trochę. Od powietrza, głodu, ognia i wojny - też oczywiście, jeśli można prosić.
Hej. Pozwolę sobie skomentować.
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać Twojego bloga od notki o Małej Wysokiej, bo sami mieliśmy takie plany na ten rok, niestety nie wyszło, ale wyszły inne fajne rzeczy ;) Między innymi Granaty, na których byłam pierwszy raz.
Wspominasz wypadek, którego może nie byłam świadkiem, ale kiedy to wszystko się działo, ja byłam na odcinku Zawrat - Kozia, wydawało mi się, że ktoś coś krzyknął, potem przyleciał śmigłowiec, a potem wiadomość na dole, że gdzieś obok, na Granatach rozegrał się dramat... tak jak mówisz, warunki były, że tak powiem "zwyczajnie dobre", skała sucha, dobra widoczność... Tak mi dziwnie od tamtej pory, respekt do gór tylko wzrósł... Przy każdym kroku tam na górze, powtarzam sobie, że trzeba uważać, mimo wrażenia, że nie sprawia mi to większego problemu... Byłam w tym roku na Granatach, bardzo mi się podobało, ale na grani myślałam o tej Pani... Jak niewiele trzeba. Gdzieś tam w środku poczułam i fascynację miejscem i pewien niepokój, przygnębienie(?).
A poza tym to fajnie piszesz :) Ja również niedawno zaczęłam pisać bloga, troszkę wcześniej niż Ty.I wrażenia z gór mamy podobne, poza Doliną Białej Wody, która mnie za serce chwyciła ;)
Pozdrawiam.
A ja też jestem gapa... Nie kliknęłam w odnośnik, bo jakoś tak założyłam, że to do archiwum wypadku z Granatów... Dopiero niedawno od mamy dowiedziałam się o TYM wypadku. Teraz już rozumiem, skąd ta refleksja akurat dziś. Przepraszam za uprzednią wesołość.
UsuńPozwalaj sobie komentować częściej, jeśli masz ochotę :). Nadmiernej wesołości nie zaobserwowałam i nie przyszło mi nawet do głowy, że nie kliknęłaś w link.
OdpowiedzUsuńTwój blog też o górach? Daj adres. Pozdrawiam i dziękuję za komentarze.
Tak, przede wszystkim o nich ;) www.welcome-to-earth.blog.pl Zapraszam :)
UsuńWidzisz ja też niezła bystrzacha - dopiero się zorientowałam, że na Twojego bloga da się wejść klikając w podpis...
OdpowiedzUsuńZdaje się że ja też byłem wtedy w Tatrach. A dokładnie podchodziłem na Szpiglasową gdy zobaczyłem jak helikopter wlatuje do Buczynowej Dolinki i wylatuje... już po wszystkim. Spadła wtedy kobieta, która szła z dzieckiem. Miałem w planach Granaty na następny dzień i zrezygnowałem. Przeszedłem je dopiero w tym roku przy przejściu Orlej i jakieś
OdpowiedzUsuńdziwne uczucie mnie ogarnęło gdy sobie przypomniałem to sprzed 3 lat. Od Zadniego do Skrajnego myślałem tylko o tym w którym miejscu to mogło się stać.
Ciekawe jaki byłby wynik ankiety przeprowadzonej na ludziach pełnoletnich ale młodych, którzy jeszcze liczą się jako-tako z opinią rodziców, w której zadano by pytanie: "Czy mówisz rodzicom gdzie jedziesz?"
OdpowiedzUsuńJa mamie z musu tylko mówię że jadę w góry, oszczędzam jakichkolwiek szczegółów, tacie mówię więcej i nawet zdjęcia pokazuję ale i jemu oszczędzam niektórych szczegółów. ;)
A gdy niedawno schodziłem Doliną Jaworzynki z przygodnie napotkanymi dziewczynami, w nocy, z latarkami, jedna z nich oświadczyła "ale by było, jak by się mama dowiedziała gdzie ja teraz jestem!".
atopos
Mój mąż celowo próbuje mi robić takie przesadzone zdjęcia na tle przepaści, albo przekręca aparat tak, że wydaje się (jak ktoś się nie zna), że nie wiadomo jak wiszę na łańcuchu. To są tak zwane zdjęcia "a teraz dla babci" :P.
OdpowiedzUsuńMoi rodzice byli trochę w szoku na wieść o wybieraniu się przez nas na OP. Ale to robota onetu i straszących hasełek ichnich dziennikarzy. Mam wrażenie, że nasza relacja stamtąd i zdjęcia nieco zmieniły (odmitologizowały) ich wyobrażenie o tym szlaku.
Mama mojego męża była przerażona, gdy wchodziliśmy na Giewont. Orla nie zrobiła na niej większego wrażenia ;).
Najlepsze jest to, że jak to rodzice jadą w góry - sama wiszę na telefonie i powtarzam, żeby uważali na burze, nie szli w niektóre miejsca itp. :)
Wychodzi na to że rodzice boją się, bo nie wiedzą, a Ty boisz się, bo wiesz. :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia wiszenia na łańcuchach dla babci to przy tym tylko lekka perwersja. :P
atopos