To był czas, gdy miałam za sobą szlaki średnio trudne, takie jak Kościelec czy Świnica, właściwie to też Granaty, o Szpiglasie nie wspominając, na Słowacji zaś dopiero stawiałam pierwsze nieśmiałe kroki, więc postanowiliśmy dziabnąć coś z nieco wyższej, ale jednak polskiej półki. No i wymyśliliśmy Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem. Jej pierwszeństwo przed Rysami czy Zawratem podyktowane było chyba głównie jej niewielką popularnością oznaczającą święty spokój na szlaku i w razie jakichś kryzysów (prędzej moich) - brak cudzych oddechów na plecach i poganiających kwękań.
Pierwsze zdanie u Nyki na temat MPpCh brzmi: "W XIX w. perć dla taternickiej elity". Zarówno zachęcająco jak i nieco straszno. Ale parę linijek dalej pojawiają się "umiarkowane trudności" - środkowe w trzystopniowej autorskiej skali Nyki. I utwierdzające mnie w przekonaniu, że mogę coś ten teges z tym szlakiem próbować. Jeszcze przekopuję internety w poszukiwaniu relacji, ocen i opisów trudności, oglądam zdjęcia. Jedne mnie zachęcają, inne straszą. Ogólnie ciągnie mnie tam strasznie, ale nie chcę się wpierdzielić gdzieś, gdzie nie powinnam. No nic, środek lata, słoneczny poranek, dzień wcześniej burza wygoniła nas spod Jagnięcego potężnym grzmotnięciem nieopodal i sprawiła, że poznałam, co to panika, no ale dziś burz ma nie być, póki co brak choćby jednej chmurki. Próbujemy.
Rano okolice Moka cudnie mgliste i rozświetlone:
Dość nieśmiały rzut oka na cel wyprawy. Nie jestem do końca pewna swoich możliwości, no i po wczorajszych przygodach nie ufam zbytnio pogodzie...
Przełęcz pod Chłopkiem to widoczne wyraźnie z tej perspektywy (zresztą rozpoznawalne bez problemu także z bardzo daleka) szerokie zaokrąglone siodło pomiędzy szczytami Czarnego i Pośredniego Mięguszowieckiego.
Po dotarciu do Moka kierujemy się nad Czarny Staw.
A potem wyżej... Początkowo szlak po prostu idzie pod górę nie dostarczając żadnych szczególnych emocji. Po pewnym czasie zaczyna się "wspinaczka" na Kazalnicę - dużo momentów wymagających użycia rąk i dość eksponowanych - ale trochę bardziej spektakularnie wyobrażałam sobie osławioną "chłopkową" ekspozycję. Chwyty są wygodne, sztucznych ułatwień praktycznie brak - nieliczne klamry. Zdjęć nie mam, bośmy się trochę spieszyli ze względu na obawy przed zmianą pogody. No i jakoś nie chodziło mi wtedy po głowie prowadzenie bloga, więc zdjęcia obrazujące trudności nie były mi do niczego potrzebne (wniosek - trzeba wrócić :P ).
Widok na Moko z góry:
I na okolice Szpiglasowej:
Kazalnicę osiągamy bez większych trudności, a "wspinaczkowe" odcinki, choć odrobinę jeszcze mnie straszą ("no fajnie, fajnie, ale jak się tu będzie schodzić?"), sprawiają też dużo frajdy. Potem trzeba przejść z Kazalnicy w ścianę Czarnego Mięgusza dość nietypowo wąską ścieżką podciętą z obydwu stron przepaściami. Przepaście się widzi i robią wrażenie, aczkolwiek nie jest aż tak wąsko, aby to wrażenie paraliżowało ruchy. A potem zaczyna się osławiona Galeryjka. Naoglądałam się jej zdjęć i co się nabałam patrząc na monitor, to moje. Po wielu różnych przeprawach wiem już, że zdjęcia zwykle przekłamują nieco rzeczywistość - na zdjęciach jest straszniej. To chyba dlatego, że zdjęcia zawsze ograniczone są jakimś kadrem, a co jest poza nim - tu już ludzka wyobraźnia dostaje pole do popisu. Galeryjka jest - owszem - nieszczególnie szeroką ścieżką ograniczoną z jednej strony skalną ścianą, a drugiej spadzistym zboczem. Obecność owej ściany, możliwość przytrzymania się jej dodaje pewności ruchom. Warto na pewno zachować ostrożność, bo choć blisko siebie mamy zbocze właśnie, a nie zionącą otchłań, to i zboczem można się epicko spierdzielić w razie jakiegoś pechowego potknięcia. Ale trudno nie jest, to tylko ścieżka. Choć jest i parę trudniejszych fragmentów (rączki, rączki!) i to one na całej trasie robią według mnie największy szał. A już najbardziej tuż przed samą przełęczą.
Te zdjęcia pokazują już przełęcz:
Cieszyłam się tam jak małe dziecko :). Po odpoczynku i posiłku zaczęliśmy schodzić pozwalając sobie na trochę częstsze przerwy na fotkę, jednak niezbyt długie - niebo pomalutku zaczynało się zachmurzać.
Galeryjka:
Widok na wąskie przejście pomiędzy Galeryjką a Kazalnicą:
Widok z Galeryjki w dół:
Na Mięgusze:
Jeszcze rzut oka na Galeryjkę nieco z dołu:
Na Rysy z Kazalnicy:
A tu owa wąska ścieżka podcięta przepaściami widziana z Kazalnicy:
I jeszcze ja na Kazalnicy ;)
Zejście okazało się również nie być takie złe. Już gdy byliśmy nad Czarnym Stawem chmurzyło się dość konkretnie, gdy docieraliśmy do Schroniska zaczynało padać. Deszcz towarzyszył nam i na asfalcie, na szczęście z przerwami. No i zrobiła się burza. Dookoła nas groźnie dudniło, a niebo nad nami było szare, więc był to dość nerwowy powrót. Chyba jesteśmy zresztą przewrażliwieni, bo wesołe rodzinki popychające wózki i popijające piwko z puszki parły w przeciwnym kierunku jakby nigdy nic.
Faaajna to była wycieczka, ciekawy, obfitujący we wrażenia i piękne widoki szlak, no i przepędzanie górskich strachów. Mam ochotę tam wrócić. Jak prawie wszędzie w Tatrach zresztą :).
P.S. Zdjęcia, na prośbę jednej z Czytelniczek, są większe.
P.S. 2 Na prośbę mieszkającego we mnie lenia zdjęcia są w ogóle w oryginalnym rozmiarze, przez co dłużej się ładują...
"P.S. 2 Na prośbę mieszkającego we mnie lenia zdjęcia są w ogóle w oryginalnym rozmiarze, przez co dłużej się ładują..." :-D I to jest fajne zakończenie relacji :-P
OdpowiedzUsuń;)
OdpowiedzUsuńsamo życie...
Lubię ten szlak, bo jest dużo elementów wspinaczki, bez żelastwa :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia. Następnym razem, kiedy będę nad Czarnym Stawem zamiast kierunek -> Rysy, obiorę właśnie ten :) Nie zapomnę widoku wężyka ludzi na cel pierwszy i zupełną pustkę w kierunku MPpH ;)
OdpowiedzUsuńMPpCh jakoś tak mało popularna. A to dziwne - moim zdaniem szlak zdecydowanie piękniejszy i ciekawszy niż ten na Rysy (tam to głównie brzęczące żelastwo, choć też fajnie). No ale... w końcu to nie dość, że nie najwyższy w PL szczyt, to w ogóle nie szczyt. Ale może to i dobrze, niech ten szlak pozostanie sobie taki przyjemnie puściutki :).
OdpowiedzUsuńLudzie chyba po prostu wolą zdobywać szczyty, a nie "tylko" przełęcze, jak już się wybierają w Tatry :) Chociaż z MPpCh zawsze można wybrać się jeszcze na Czarnego Mięgusza... ;)
UsuńNie cierpię żelastwa, więc zdecydowanie wolę szlak na MPpCh, niż ten na Rysy :)
UsuńPoza tym dzikie tłumy wędrujące na najwyższy wierzchołek Tatr Polskich też odstraszają :P
pozdrawiam
Bardzo fajna foto-relacja. Tylko zdjęcia mogłyby być większe ;)
OdpowiedzUsuńZgadza się w internecie można znaleźć wiele mocno przesadzonych opisów "zionącej przepaścią" galeryjki i innych "powalająco trudnych" odcinków.... W rzeczywistości jest to bardzo przyjemna trasa z fajnymi miejscami, wymagającymi użycia rąk. Poza tym nie ma tam zbyt wiele żelastwa, więc można poczuć przedsmak wspinaczki w prawdziwej skale ;)
pozdrawiam
PS Fajny blog ;)
Dzięki ;)
UsuńŁadne zdjęcia ;) Za rok też planuję się wybrać na MPpCh, a po obejrzeniu tych zdjęć to nie wiem jak ja do sierpnia wytrzymam :D
OdpowiedzUsuńTo bardzo niebezpiczny wpis. Narobił mi i pewnie wielu innym takiego apetytu, że wkrótce ten szlak zostanie obleziony przez tłumy jak Giewont. :P
OdpowiedzUsuńatopos :)
Ścieżka z Kazalnicy nie wygląda zachęcająco :), pogodę mieliście świetną.
OdpowiedzUsuńPogodę mieliście przepiękną!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
jeden z najefektowniejszych szlakow po polskiej stronie tatr z przepieknymi widokami ,
OdpowiedzUsuńpozdr
super....
OdpowiedzUsuńsuper ..dzięki..
OdpowiedzUsuń