Zwykle dążymy do wygody, raczej ułatwiamy niż utrudniamy sobie życie, wydajemy fortunę na drobne i większe przyjemności, obieramy za cel komfort i jakość. Zwykle w dni wolne lubimy się wysypiać, preferujemy brak bólu nad jego obecnością i doceniamy dostęp do bieżącej wody.
Umówmy się więc w świetle powyższego, że chodzenie po górach do końca normalne nie jest.
Kto kiedykolwiek w górach był - Krupówki, Moko asfaltem (nawet pieszo!), Gubałówka itp. się nie liczą - ten wie, o co chodzi. Kto nigdy nie był, zapewne zna kogoś, kto w góry jeździ i każdorazowo puka się w czoło na jego widok, w związku z czym można założyć, że też wie, o co chodzi. Ale tak z grubsza: zrywanie się z własnej nieprzymuszonej woli o 4 nad ranem (lub wcześniej), wystawianie się na różnorodne warunki atmosferyczne bez możliwości natychmiastowego schronienia, całodzienna marszruta z ciężkawym plecakiem, zadyszka, ból kolan, ból stóp, ból stawów, ból mięśni, pot (krew i łzy czasem też) i brud, zawsze jakieś tam ryzyko, zmęczenie graniczące z totalnym wyczerpaniem.
Jakieś 95 % ludzi, których znam nie zgodziłoby się na to, nawet gdyby ktoś miał wypłacić im za to dniówkę (i choć nie da się ukryć, że trochę się tym chełpię, to jednocześnie z miłą chęcią zmieniłabym te proporcje...).
I tak jak nie ma zbrodni bez motywu, tak nie ma zapewne tak idiotycznej (patrząc z boku chłodnym okiem) i pochłaniającej pasji bez porządnej motywacji. Chodzimy w góry, bo pomimo różnorodnych niedogodności, pomimo wynikającego z tego zmęczenia (a może właśnie dzięki nim) coś nas tam ciągnie. Co?
Zauważyłam, że ludzie pytani o to bardzo lubią cytować. A to jakieś piosenki, a to koszulkowy, oklepany i poniekąd bez sensu (i też bodaj z piosenki) tekst "w górach jest wszystko, co kocham" (dlaczego IMHO bez sensu o tym niżej), a to (bardzo trafne zresztą) słowa Piotra Pustelnika, a to wreszcie fragment dialogu z filmu "Prowokator":
- Poszedłby pan w góry?
- Po co?
- Bo są.
Po pierwsze i rzucające się w oczy natychmiast, o ile nie byliśmy ostatnimi matołami z polaka - odpowiedź zaczynająca się od "bo" NIE JEST poprawną gramatycznie odpowiedzią na pytanie, "po co?". "Bo" odpowiada się, gdy ktoś pyta "dlaczego?", na pytanie "po co" odpowiadamy po polskiemu: "po to", "żeby", "aby". Filologiem nie jestem i lubię zresztą ten film, ale każdorazowo, gdy słyszę ten dialog (także gdy jest cytowany) w moim mózgu coś zgrzyta, jakby ktoś przejechał palcem po starej metalowej miednicy, kojarzycie ten dźwięk? (takie jakieś moje dziwne wspomnienie z dzieciństwa) Mniejsza o to.
Przekładając z filmowego języka na polski, dialog powinien prezentować się następująco:
- Poszedłby pan w góry?
- Dlaczego?
- Bo są.
Ulżyło mi, ustał dźwięk szorowania paluchem po metalu i mrowienie od rdzenia kręgowego aż gdzieś po lędźwie. No dobrze, a więc, czy chodzenie w góry da się wytłumaczyć tym, że SĄ? Otóż, może co poniektórym podpadnę, ale osobiście uważam, że... nie. No bo ekhm... dużo rzeczy JEST, a jakoś ludzi nie ciągnie do ich eksplorowania. Zresztą to takie trochę tłumaczenie psychopaty - dlaczego zabijasz ludzi? - bo są. Także tego, przepraszam, cytat brzmi ładnie, zgrabnie i romantycznie (tylko że zgrzyta), ale jakoś do mnie zupełnie nie trafia. Jeśli ktoś chodzi po górach, dlatego że SĄ i to mu wystarcza, to spoko, ja się bynajmniej nie czepiam. Natomiast ja nie chodzę po górach dlatego, że SĄ. Bagna też SĄ, a jakoś się nie wybieram. Raz jeszcze przepraszam.
A może chociaż "w górach jest wszystko, co kocham"? No nie, niestety też nie. W górach jest sporo rzeczy, które kocham, przede wszystkim - w górach są góry, poza tym w górach są ciekawe szlaki, piękne widoki, cudowne miejsca i tak dalej. Ale jednak mimo wszystko, spośród rzeczy, które kocham, paru jednak w górach brakuje, jak choćby mojego psa, prawie 30-kilogramowej nieokiełznanej w swym entuzjazmie labradorzycy, której nijak zapakować do plecaka nie umiem. A więc znów - cytacik brzmi ładnie i na pierwszy rzut oka/ucha chwyta za gardło/serce/tudzież inny narząd w którym somatyzują się emocje, porusza swą trafnością/szczerością/dogłębnością, no ale po głębszym zastanowieniu... nie, nie, jednak stwierdzam, że w górach niestety nie ma wszystkiego, co ja kocham. Ja oczywiście wiem, że to jest tekst poetycki, że ma jakiś kontekst, że takowych tekstów się nie odczytuje dosłownie, jednakowoż wycięty z tego kontekstu, nadrukowany na tysiące koszulek i widywany na co trzeciej klacie maszerującej po tatrzańskich szlakach brzmi według mnie jakoś płasko.
Piotr Pustelnik rzekł zaś pewnego razu, że ludzi się dzieli generalnie na dwie kategorie. Na tych, którym nie trzeba tłumaczyć, co jest fajnego w chodzeniu po górach... no i na tych, którym się tego wytłumaczyć nie da. I taka chyba jest prawda. Ja się, broń mnie Boże, nie porównuję z panem Pustelnikiem, gdzie ja ze swoimi letnimi tatrzańskimi szlakami do jego Himalajów?! Ale jest coś w tym, że jak kogoś rajcuje choćby wejście na Giewont, to kuma mniej więcej, o co chodzi tym wszystkim himalaistom włażącym na ośmiotysięczne giganty z całym bagażem ryzyka, jak odmrożenia, odwodnienia, choroba wysokościowa, upadek. Pasja jest generalnie jedna, tyle że różnie zintensyfikowana, zorientowana na różne cele. Jednemu wystarczy pojechać w góry raz do roku, innemu pięć, jeszcze innemu dopiero dwadzieścia, a kolejny się tam wreszcie przeprowadzi; jeden preferuje lato i słońce, drugiemu pogoda zasadniczo nie przeszkadza; jeden poświęca na to całe swoje życie, środki i energię, dla drugiego to tylko fajne hobby, odskocznia; jeden wejdzie na wspomniany już Giewont i tym się zadowoli, podczas, gdy drugi będzie chodził dalej, wyżej i trudniej; jeden się wsłuchuje w ciszę i raduje byciem bliżej Boga, drugi wyciąga stoper i odhacza zaliczone szczyty; jeden idzie na całość, pnie się w górę bez strachu i nie bacząc na ryzyko, drugi jest ostrożny, zachowawczy i czasem się z powodu tej zachowawczości wycofuje. Bakcyl jest jednak zasadniczo ten sam. Nie wiem, na ile himalaiści rozumieją nas, zwykłych górołazików, ale na swoim przykładzie, popartym w sumie relatywnie niewielkim górskim doświadczeniem, ale jednak jakimś tam - pozwolam sobie stwierdzić, że my mniej więcej rozumiemy himalaistów.
No dobra, rozumiemy, kumamy, nie trzeba nam tego tłumaczyć. A więc czemu tak trudno jest nam to zwerbalizować?
Wydaje mi się, że: raz - dlatego, że każdy ma swoją bajkę, że tak jak już napisałam powyżej - górska pasja ma swoje różne twarze, odmiany, bywa różnie zintensyfikowana. Dwa - bo jest w tym zawsze coś nieuchwytnego i niewytłumaczalnego, bo choćbyśmy wylali rzekę słów, to i tak nie oddamy do końca tego, co nam w duszy gra na myśl o górach. Trzy - bo w końcu po co, skoro ci, co są w stanie, to rozumieją, a pozostali nie zrozumieją nigdy? ;)
Dlaczego ja chodzę po górach?
Na co dzień - prywatnie, poza pracą - jestem dość ospała, nieco depresyjna, średnio zorganizowana i może trochę bardziej niż odrobinę leniwa - choć pracuję nad sobą, a jednym z elementów tego wysiłku jest niniejszy blog. Wstaję rano dlatego, że muszę. Mam w nosie poranne wstawanie. Dźwięk budzika to jest dla mnie ból. Poranek to jest trauma, którą leczę do wieczora. I o ile wiosną, jak jest jasno, to jeszcze jako tako się zwlekam, ale po ciemku, to już całkiem nienawidzę i umieram, po prostu umieram co rano. Tak po prostu jest, taka ja jestem, taką mam osobowość (czy może temperament..?), taki tryb działania, to nie rozczulanie się nad sobą, to stwierdzanie faktów - dla mnie boleśnie oczywistych.
A teraz góry. Budzik dzwoni o 4 nad ranem - w lipcu czy sierpniu dzień jest już odrobinę krótszy niż w czerwcu i o tej porze jeszcze jest ciemno. Senność przyciąga w stronę poduszki, ale kopię ją w dupsko i wstaję. Zaparzam herbatę w termosie, jem energetyzujące śniadanko, ubieram się ciepło, sznuruję mocno treki, zarzucam plecak i ruszam!
Skąd mi się to bierze - nie mam najmniejszego pojęcia. Ale się bierze. W górach jestem dobrze naoliwioną maszyną zorientowaną na wykonanie zadania. W górach jestem zorganizowana, zmotywowana, nieustraszona (no chyba, że się zachmurzy :P). W górach >I'm the boss<, w górach mam kontrolę - nie nad nimi przecież, ale nad samą sobą. I lubię tę górską część mnie. Tę twardą, wiedzącą czego chce, odważną, odporną część mnie. Tę, co pomimo zmęczenia takiego, że aż bolą zamykające się powieki, analizuje mapę i pakuje plecak na jutro przed pójściem spać - w opozycji do tej, która rankiem na gwałtu rety kompletuje zawartość torebki, a i tak zapomina o parasolce lub o drugim śniadaniu.
Kocham góry tylko trochę za piękne widoki, za ich ciszę, oderwanie od codzienności, niezmienność, potęgę i majestat. Dużo bardziej kocham je za to, co robią ze mną, z czym pozwalają mi się zmierzyć, co we mnie wyzwalają. Za to, że właśnie tam, w górach jestem najlepszą wersją samej siebie.
I jeszcze za coś - za to, czego właśnie nie da się wysłowić i wytłumaczyć.
To teraz parę cytatów, które ja osobiście "kupuję", w których się odnajduję, które grają mi w duszy i chwytają za górską część mojego serca:
"Góry są środkiem, celem jest człowiek. Nie chodzi o to, aby wejść na szczyt, robi się to, aby stać się kimś lepszym" Walter Bonatti
"W górach musisz wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest w tym mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego. Do tego trzeba mieć pewną wyobraźnię, filozofię życiową. Nie każdego na to stać, nie każdemu się chce. Bo w górach nie ma granic, tam się szuka wolności. Są elementy rywalizacji, ale rywalizacji z postawionym celem, a nie z przeciwnikiem. Tam wciąż nie ma pojęcia: pierwszy, drugi, trzeci." Krzysztof Wielicki
"Ja akurat marzenia górskie mam pod powiekami,to jest mój oddech, moje życie" Wojciech Kurtyka
No i moje ukochane...
"Jeżeli chcesz, by ludzie pojęli czym są góry
próżny trud opowiadać im o tym.
Setki – ba, tysiące lat
gnuśności w imię budowania cywilizacji zrobiły swoje.
Wygoda rozsiadła się w naszej wyobraźni jak
w starym fotelu i spętawszy nasze nogi i myśli
papciami przyzwyczajeń usypia nas audiowizualną papką.
Tak oto nomad stał się domatorem,
zapomniawszy, że miasta i warownie
budują przede wszystkim ludzkie marzenia.
Cóż może wiedzieć
o cieple domowego ogniska, ten który nie zaznał tęsknoty za nim.
Więc nie opowiadaj ludziom o górach, gdyż obudzą się
więźniami w swoich karcianych domach...
Ci zaś nieliczni, którzy potem odważą się
wyruszyć na górską wspinaczkę,
skazani są na drogę, która nie zna kresu,
bo gdzie kończą się marzenia?
I choć być może nie dojdą do szczytu, to nikt
i nigdy nie odbierze im upojnej radości tego wędrowania,
gdzie każdy krok może być triumfem i walką o życie; i gdzie
wobec potęgi gór prościej odkrywa się siebie,
a przynajmniej to, że większość granic i lęków
to tylko ułomność naszego umysłu,
poza którą zaczyna się wolność.
Ale nie mów o tym ludziom...
wolność jest dla nielicznych."
Jacek Teler
Góry nie potrzebują reklamy, zachęty, promocji, w dzisiejszych czasach bardziej może przydałby im się odpoczynek. Myślę jednak, że w pewnym sensie warto promować góry. Wśród powierzchownych ich odbiorców przyodzianych w symboliczne klapki warto promować inne tych gór przeżywanie. Mija się z sensem zachęcanie ludzi do odwiedzenia Zakopanego (wszak w ogólnym rozumowaniu Tatry leżą w Zakopanem) - każdy albo już tam był, albo prędzej czy później będzie. Ma sens natomiast ukazywanie oblicza gór na pierwszy rzut oka ukrytego za białymi misiami i pogwizdującymi świstakami z Krupówek, rozkrzyczanymi busiarzami i wszelkimi sztucznymi atrakcjami; oblicza gór, które ukazuje się dopiero po włożeniu pewnej dozy wysiłku. I może jednak mówmy ludziom o górach, o tym, jakie są naprawdę, widziane z bliska i od środka, a nie z perspektywy krupówkowego mostka, może każmy budzić się ludziom w niewoli karcianych domów i może prowokujmy ich do wyzwolenia się z niej. Może warto, bo przecież w górach stajemy się za każdym razem trochę lepsi...
Ciekawy post... :)
OdpowiedzUsuńJa miałabym problem z odpowiedzią na pytanie dlaczego chodzę/ wspinam się w górach (czy w skałach)..... Nie wiem dlaczego.....
-Bo tak....
-bo to moja wielka pasja
... i tyle....
Zgadzam się z Tobą. Należy promować góry (i ich piękno)... ale też aktywne spędzanie czasu. Jest to po prostu znacznie zdrowsze niż ciągłe siedzenie na kanapie przed telewizorem (ew. komputerem) i obżeranie się popcornem :P :)
pozdrawiam
Brawo! Tekst niby osobisty, ale wielu się pod nim podpisze, ja na pewno! Zdanie "w górach jestem najlepszą wersją samej siebie" troszkę rozwinęłam i zrobiłam z tego wizytówkę, która czeka na publikację. A cytat Waltera Bonattiego należy do moich ulubionych :)
OdpowiedzUsuńJa również podpisuję się pod tym tekstem. Czytałam całość z uśmiechem pod nosem; zwłaszcza fragment o Twoim temperamencie, który do złudzenia mi przypomina mój! I w górach poddaję się tej samej przemianie.
OdpowiedzUsuńKiedyś zasłyszałam opinię, że w górami pasjonują się osobowości, którym przypisuje się pewne charakterystyczne cechy, w mniejszym lub większym stopniu podobne.
Sama uwielbiam góry za te wszystkie emocje - ekscytację, zachwyt, strach nad którym panuję, za dystans, jaki łapię, za buzujące endorfiny, przyspieszone bicie serca. I tak jak mówisz - to co tam zobaczę, co przeżyję, to moje.
Jak miło czytać tekst, który wydaje się tak bliski dla samej siebie :). Podpisuje się pod tym obiema rękami i nogami, czekam na kolejne teksty :)
OdpowiedzUsuńTeż wypada mi się podpisać pod tym tekstem. Czytając go widze samego siebie. To prawda, że w górach staję inną , a raczej udoskonaloną wersją samego siebie. Jestem bardziej zdeterminowany, otwarty na działania, czy też odpowiedzialny. Dlatego zawsze witając po raz kolejny(co rok:D) Tatry jakby odżywam :). Nic tylko trenować, by to przelać na życie codzienne.:)
OdpowiedzUsuńPiękny tekst. Twoje spojrzenie na kwestie powodów, dla którego ciągnie Nas w góry wzbogaciły to co już wiedziałam na temat swoich motywów. Zidentyfikowałam się z Tobą pod względem organizacji na co dzień i w górach. Teraz to, co czułam już od dawna, a jakoś trudno było mi to ubrać w słowa, stało się jasne. "W górach jestem lepszą wersją siebie". Dodałabym jedynie, że dla mnie atmosfera gór, przemierzania ich, to także pewien pierwiastek mistyczny; takiej jedności z naturą i światem, która nie jest możliwa do osiągnięcia dla mnie gdziekolwiek indziej.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Kasia, stała czytelniczka :)
chodzenie po górach to przełamywanie siebie pod względem wytrzymałości psychicznej i fizycznej
OdpowiedzUsuńInne spojrzenie na góry, które również tak jak Twoje, do mnie przemówiło i choć autorka pisze mało, to jednak ten wpis jest taki szczery, potrzebny
OdpowiedzUsuńhttp://wyfrunaczwlasnejglowy.blogspot.com/2016/01/gory-gory.html
Bo w te góry nas jednak ciągnie i ciężko sprecyzować co jest siłą ciągnąca.
Pozdrawiam
Aleksandra
Fantastyczne opisanie uczuc,emocji,stanu ducha i ciala,jaki ogarnia czlowieka,tam na szczycie...pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"Mija się z sensem zachęcanie ludzi do odwiedzenia Zakopanego (wszak w ogólnym rozumowaniu Tatry leżą w Zakopanem)". G...o prawda, jak dla mnie to Tatry leżą w Murzasichlu;)
OdpowiedzUsuńbrawo..znowu fajny tekst...
OdpowiedzUsuńJednego deszczowego wieczoru zeszłorocznego lipca w Starej Leśnej próbowaliśmy z kumplem tak zwięźle zdefiniować po co my po tych górach łazimy. Prawie dwie butelki tuzemskiego nam zeszło i dalej byliśmy w punkcie wyjścia. A przecież od początku znaliśmy odpowiedź ;-)
OdpowiedzUsuń