środa, 23 lipca 2014

"Broad Peak. Niebo i piekło" Bartek Dobroch, Przemysław Wilczyński

Nie bardzo wiem, na ile powszechne wśród turystów górskich jest zainteresowanie himalaizmem. Na pewno nie uważam, aby było ono w tej grupie czymś oczywistym, lub obowiązkowym. Dla mnie osobiście turystyka tatrzańska i wspomniany himalaizm, to tematy pokrewne, choć niesamowicie odległe. Odnajduję pierwiastek łączący te dwa, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, skrajnie różne światy.


Po dłuższym zastanowieniu dochodzę zresztą niezmiennie do wniosku, że to, co je tak od siebie rozgranicza, to jedynie intensyfikacja. Że w górach najwyższych po prostu wszystko jest nieporównywalnie większe, trudniejsze, straszniejsze. Wymaga więcej czasu, poświęcenia, umiejętności, odwagi. Ale mianownik jest wspólny - decyzja o wyjściu w góry, o podjęciu pewnego wysiłku i zawsze jakiegoś ryzyka. W Tatrach relatywnie niewielkiego, tam - jak i szczyty obierane za cele - ogromnego.

Ja w każdym razie po literaturę górską wybiegającą tematyką daleko wyżej niż Tatry sięgać bardzo lubię. Nie tylko ze względu na zainteresowanie himalaizmem, które w jakimś tam stopniu, oczywiście z perspektywy własnej kanapy, przejawiam. Również, a może nawet przede wszystkim dlatego, że przemyślenia w niej zawarte - choć również inaczej zintensyfikowane - pokrywają się z moimi przemyśleniami w kwestii gór. Poszerzają je też i uzupełniają.

Do rzeczy. Złoty czas himalaizmu polskiego, najbardziej spektakularne sukcesy, najsłynniejsze wyprawy, najwybitniejsi wspinacze i najsmutniejsze tragedie siłą rzeczy też - to czas lat osiemdziesiątych, jeszcze przed moim narodzeniem albo tuż po. Poznawałam te zagadnienia w formie historii, czegoś, co już było. Co ma oczywiście pewien oddźwięk w teraźniejszości, co jest wprawdzie kontynuowane, ale tak raczej jednostkowo, jakby po cichu i w postaci mocno rozproszonej w porównaniu do tego, jak to wyglądało kiedyś. A potem - na moich oczach już - nastąpił powrót do idei znaczenia zimowych ośmiotysięczników czerwienią i bielą polskiej flagi. Najpierw był sukces na Gasherbrumie I. No a później był Broad Peak.

Trzeba wiedzieć, że to, co wydarzyło się na Szerokim Szczycie miało zarówno wiele analogii w historii polskiego himalaizmu, jak też, że w niektórych kwestiach było zupełnie różne od wszystkiego, co ta historia ze sobą niosła. Na pewno sama śmierć na tego typu wyprawie nie jest niczym nowym i niezwykłym. Ludzie ginęli w Himalajach czy Karakorum nie tylko z powodu lawin, zerwanych lin i innych nagłych wypadków - z wyczerpania i choroby wysokościowej czasem też. Analizując przebieg wypraw sprzed lat, można odnaleźć decyzje, zachowania (może błędy...) identyczne, jak te na Broad Peaku, tyle że czasem ułożone w nieco innej konstelacji, a czasem po prostu kończące się szczęśliwie. To w kwestii analogii.

Novum był natomiast skład wyprawy - mniej liczny, mniej doświadczony. Zagalopowaniem byłoby jednak dopatrywanie się w tym oczywistego błędu. To jest trochę znak czasów - diametralnie innych od tych z lat 80-tych pod wieloma względami - także pod względem istnienia czegoś w rodzaju narodowej kadry wspinaczy. No i to są już inni ludzie. Dzisiejsi dwudziesto, trzydziestolatkowie, to nie już nie tacy sami faceci, jak dwudziesto, trzydziestolatkowie lat osiemdziesiątych. Wychowani już w innych realiach polityczno, społeczno, ekonomicznych, w wolnej już Polsce z całym wachlarzem możliwości rozwoju, podejmowania dowolnych działań i aktywności. Kiedyś wspinaczka była tak trochę ucieczką, protestem, sposobem na swobodne życie w absurdalnej rzeczywistości, dziś jest raczej specyficznym, wymagającym żelaznej psychiki i wielu poświęceń - owszem, ale jednak hobby. To zresztą oczywiste, że nowe pokolenie ma swoje własne, nieco odmienne od poprzedników dążenia, inne napędzające zapalniki, inne pomysły na realizacje tych samych może celów.

I jeszcze jedna, dosyć poważna nowość. Niegdysiejsze wyprawy, jak wyruszyły w grudniu, tak wracały w marcu czasem z sukcesem na koncie, czasem bez, czasem w uszczuplonym składzie, czasem szczęśliwie w takim samym, w jakim wyjechały. To, co działo się pomiędzy pożegnaniem a powitaniem na lotnisku było odległe, niewiadome i przechodziło do szerszej wiadomości czasem dopiero miesiące po powrocie wspinaczy do kraju - w formie książek, wywiadów, wspomnień, artykułów w prasie branżowej. Ogół społeczeństwa zwykle zadowalał się wiadomością, że szczyt zdobyty, albo nie, oklaskiwał bohaterów, minutą ciszy czcił poległych, nie drążył za specjalnie tematu. Rodziny himalaistów nie wiedziały, na jaki dzień przypada atak szczytowy, kto w nim weźmie udział, na jakiej wysokości jest obecnie ich bliski, jakie są nastroje w bazie. Kontakt był mocno ograniczony, listy dochodziły do domu czasem długo po powrocie tego, kto je nadał. Kontrast tamtych realiów z tymi z roku 2013 jest ogromny. Komunikaty na facebooku, artykuły na ogólnotematycznych portalach informacyjnych, wpisy na blogach. Niby ani to złe, ani dobre - ot znowu, znak czasów. Zwykły Iksiński mający z himalaizmem tyle wspólnego, co jego kot z kitesurfingiem, jedząc śniadanie mógł dowiedzieć się, czy okno pogodowe nad Broad Peakiem jest, czy go nie ma, czy atak szczytowy był, czy go nie było i jak się czują uczestnicy wyprawy. A że - jak to w górach najwyższych bywa - przydarzyła się tragedia, to cała Polska chcąc nie chcąc wzięła udział w ponurej relacji na żywo ze śmierci dwóch ludzi.

To nie sam przypadek śmierci wymagał wystąpienia twórcy programu Polski Himalaizm Zimowy A. Hajzera oraz kierownika wyprawy K. Wielickiego wystąpienia o powołanie komisji i sporządzenie raportu. Bo takie lub podobne przypadki już były, a komisji nikt nie powoływał. To właśnie medialny szum i szerokie zainteresowanie społeczne, płynące dosłownie zewsząd, czasem bardzo krytyczne oceny zdaje się że posunęły panów do tej decyzji.

A teraz o książce. Książka temat Broad Peak próbuje uporządkować. I robi to, moim zdaniem, bardzo dobrze. Podchodzi do zagadnienia kompleksowo. Przedstawia w skrócie historię zdobywania tej góry i historię polskiego himalaizmu w ogóle. Prezentuje w bogaty sposób sylwetki uczestników feralnej wyprawy. Próbuje odtworzyć tragiczne wydarzenia, bez nachalności, subtelnie nakreślić możliwe scenariusze tego, co na zawsze pozostanie tajemnicą. Przytacza chyba wszelkie możliwe, znaczące dla tematu wypowiedzi. Przy tym wszystkim - autorom dosyć zgrabnie udaje się uciec od jednoznacznych ocen, choć uważny czytelnik wyłapie spomiędzy wierszy, jakie by one były, gdyby sobie na nie pozwolili.

Ale "Broad Peak. Niebo i piekło" to nie tylko sucha faktografia. Co mnie osobiście przykuło do tej książki, to olbrzymi ładunek psychologiczny. Te wspomniane już przeze mnie sylwetki uczestników, to nie tylko: "Urodził się tu, dorastał tam, wszedł na to i na tamto". To szczegółowy opis długiej drogi do podnóży Broak Peak, drogi całego życia, która tam właśnie zawiodła. Wiedziałam przed lekturą opisywanej książki, że Berbeka szedł już kiedyś na tę górę, że zaszedł na przedwierzchołek, a nie powiedziano mu o tym i że schodził w przeświadczeniu, iż był na szczycie. Wiedział to każdy, kto w marcu '13 śledził jakiekolwiek informacje prasowe o tragedii w Karakorum. I każdy pewnie myślał: "No cóż, miał do pogadania z tą górą, pewnie dlatego zdecydował się na nią wrócić". Nie wiedziałam natomiast, jak dramatyczną walkę stoczył wtedy o życie. A przede wszystkim nie wiedziałam o tym, kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się, że szczytu nie zdobył. I w związku z tym, jak wielka musiała być ta siedząca w nim od 25 lat zadra i jak boleśnie go uwierać.

Wartką narrację książki ubogacają liczne anegdoty, nierzadko zabawne. W ogóle - zawarty jest w niej kawał historii polskiego himalaizmu. Może nie tak holistyczny, szczegółowy i uporządkowany jak w "Ucieczce na szczyt" B. McDonald, którą kiedyś też postaram się tu przedstawić, ale również godny zapoznania się.

To zdecydowanie nie jest pozycja tylko o Broad Peak. To nie przeszło czterysta stron o jednej górze, jednej wyprawie, jednej tragedii. To pasjonująca opowieść o ludziach, przede wszystkim tych z Szerokim Szczytem boleśnie związanych - samych wspinaczach i ich rodzinach, ale nie tylko o nich.

A teraz to, co w literaturze górskiej lubię najbardziej. Fragmenty rozmów, wycinki książek, wypowiedzi, przemyślenia. Takie, z których można czerpać garściami. Gotowe sentencje, nad którymi człowiek zatrzymuje się na dłuższą chwilę i powoli przetrawiając, próbuje wyryć je sobie w pamięci. Niepewne odpowiedzi na trudne pytania, albo same pytania, ale jak pięknie postawione i sformułowane.

Podsumowując: autorzy, na co dzień dziennikarze i publicyści, mający pokaźne doświadczenia w publikacjach związanych z podjętym przy okazji tej książki tematem (jeden z nich jest zresztą synem himalaisty) podjęli się, jak mniemam, trudnego dość zadania opowiedzenia o wydarzeniach na Broad Peak z uwzględnieniem wszelkich możliwych wątków pobocznych. Moim zdaniem wywiązali się z nałożonej na siebie roli znakomicie. Mamy w tej książce i uporządkowanie faktów i sumienny opis realiów, mamy solidny kawał historii i jeszcze solidniejszy teraźniejszości, mamy oddanie głosu, komu tylko się da, kto ma coś istotnego w temacie do powiedzenia, a można liczyć na to, że wie, co mówi. Mamy emocje, od których chwilami wilgotnieją oczy i mamy chłodne podsumowania. Jest tu swoista sucha wiwisekcja zjawiska himalaizmu i jest miejsce, dużo miejsca, na w pełni ludzkie historie. A na końcu jest nawet nieśmiała próba wyprognozowania, co też dalej będzie się w tym naszym "narodowym" himalaizmie działo. Przy tym bogactwie treści warto dodać, że to wszystko naprawdę dobrze się czyta.

Obawiałam się trochę tej książki. Zastanawiałam się, czy autorzy nie popłyną zanadto z nurtem którejś z popularniejszych wobec opisywanych wydarzeń postaw. I czy zwyczajnie podołają zadaniu napisania takiej książki w sposób zdystansowany, a jednocześnie zadowalająco kompletny. Jak już entuzjastycznie nakreśliłam nieco powyżej - zdecydowanie się nie zawiodłam. I z czystym sumieniem polecam dalej.

4 komentarze:

  1. Czy jest szansa na jakiś komentarz odnośnie książki Hugo-Badera? Bo szczerze, ta recenzja jest pierwszą, którą przeczytałam odnośnie tej pozycji. Zapewne przeczytam obie książki. Chociaż ta Hugo-Badera kupiłam już dawno i jeszcze nie przeczytałam. Boję się tych emocji, które może ona u mnie wywołać, dlatego tak odsuwam w czasie przeczytanie jej..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli kiedyś przeczytam, to pewnie opiszę... ale póki co jej nie mami na razie nie planuję zakupu.

      Usuń
    2. czytałem obie. hugo bader próbuje w swojej być jak himalaista . opisuje swoje wrażenia z wyprawy siekierki tj. pana berbeki po ciała m. berbeki i w. kowalskiego. moim skromnym zdaniem ksiązka dobrocha i wilczynskiego jest wyczerpujaca. mysle ze trafnie wskazuje tam wnioski na temat tragedi. na maginesie kto ma prawo oceniac tych którzy przeżyli skoro nikt tam wczesniej przed nimi w tych warunkach zimowych nie był. pzdr.
      m.

      Usuń
  2. książkę przeczytałam......chyba w 24 godziny. Straszne nagromadzenie faktów, ale nie można się oderwać.

    OdpowiedzUsuń