środa, 24 lutego 2016

8 różnic pomiędzy wspinaczką indoorową a outdoorową (okiem wciąż-jeszcze-laika wychowanego na panelu)


Gelo zawsze pyta kursantów: dlaczego akurat wspinaczka?
Brzmi to z lekka złowieszczo. Właściwie równie dobrze mogłoby być sformułowane inaczej. Na przykład: czy ty oby na pewno wiesz, co tutaj robisz? Czy pewien jesteś, że dobrze trafiłeś? Że nie chciałeś przypadkiem pójść jednak na basen, czy coś?

Czy masz świadomość, że jak źle coś zawiążesz, to kurde zlecisz i się zabijesz?

No dobra, płynę. A właściwie, to chciałam tylko wrócić pamięcią do jesiennego wieczora, gdy sama usłyszałam to pytanie. No bo właśnie - zaczęłam jesienią. Jesienią już raczej nie jeździ się w skały.

Miałam więc całą ponurą jesień i zimę i jeszcze z pół rozciaptolonej wiosny na naukę wspinania wyłącznie w warunkach, co tu dużo mówić, w pełni sztucznych. Jestem dzieckiem ścianki, które stanąwszy pod skałą musiało się wszystkiego nauczyć od początku. No... tak niezupełnie od początku ;). Ale powiedzmy, że raz jeszcze.

Porównania są nieuniknione. Niby wszystko kręci się mniej więcej wokół tego samego, czyli żeby piąć się ku górze, ale też nie brakuje różnic. Mym subiektywnym i trochę jeszcze zielonym w temacie okiem, widzę to tak:


1. Brak kolorów.
Wspinając się na ścianie daną drogą, masz za zadanie pilnować się określonego koloru chwytów i stopni. Oczywiście możesz iść po wszystkim, jeśli masz taką ochotę, no ale wtedy nie robisz konkretnej drogi, tylko tak sobie idziesz, wiadomo.
W skałach, rzecz jasna, tego nie ma. Dochodzi więc zabawa w wyszukiwanie załomów i dziur, których da się użyć.




2. To już?
Ścianka, na którą ja chodzę ma jakieś 17 metrów wysokości. Dojście do samej góry, zwłaszcza po trudniejszych drogach, to jednak cała kombinacja ruchów, których wykonanie zżera czasem nawet dobrych paręnaście minut (no, przynajmniej mnie). Po drogach prostych trochę mniej, wiadomo, ale też jednak chwilę to zajmuje. A potem wygląda się, jak nasączona płynem gąbka (to po tych trudniejszych ;) ).
Natomiast w skałach nie brakuje dróg, które choć z dołu nawet wyglądają ciekawie, okazują się pochyłym spacerkiem, takim, że człowiek ani się nie zmęczy, ani nie spoci i w sumie to dwa razy więcej czasu poświęca na wiązanie i rozwiązywanie, niż na sam wspin.
Ja wiem, że są w skałach i drogi pionowe i przewieszone i w ogóle. Chodzi mi o to, że na ściance raczej nie ma aż takich łatwych i krótkich.

3. Pionie, gdzie się podziałeś?
Tu znowu uwaga, że ja wieeem, że skały są różne. Zwykle jednak na początek poleca się nam te łatwe. A te łatwe - nie są pionowe, tylko mniej lub bardziej pochyłe (połogie).
Już mniejsza o pokonywanie na nich dróg. Ta pochyłość powoduje prawdziwy szok, gdy trzeba po raz pierwszy dać się opuścić na dół.
Na panelu, to jakby proste: siadasz w uprzęży, obciążasz linę, dyndasz w powietrzu, ktoś cię opuszcza, musisz tylko mniej więcej wiedzieć, co robić z nogami. Pod tobą nic nie ma.
No to w skale trochę inaczej. Obciążanie liny, to już nie tylko wygodne rozsadzenie dupska w uprzęży, trzeba się jeszcze odchylić do tyłu - mocniej niż na pionowym panelu. I w ogóle dość mocno kontrolować to swoje własne opuszczanie, żeby o coś nie zawadzić.

4. Mniejsza pewność asekuracji.
Tak, nawet na wędkę. Na ściance odpadający lub kończący drogę partner obciąża linę raz a porządnie. W skale przez nierówności terenu te obciążenia zmieniają się i podczas opuszczania trochę bardziej nas szarpie.
Do tego dochodzi podłoże. Na panelu jest to płaska podłoga. Tu - kamulce, trawy, ziemia, czasem jakoś tak krzywo i niewygodnie się na tym stoi.

5. Wrr, ślisko!
Zapomnij o chropowatych chwytach. Wszystko oczywiście zależy od rodzaju skały, ale jurajskie popularne drogi są tak wyślizgane, że największe klamiszcze potrafi wyjechać spod łapy jak mydło. Rączka odruchowo szuka dziur na palce i ostrych krawądek, gotowa im zaufać bardziej niż szerokim, ale aż błyszczącym od wypolerowania występom skalnym.


6. Klimat.
Sport niby wciąż ten sam, ludzie ci sami, ale na skałach dochodzi do tego wszystkiego przebywanie na zewnątrz, na powietrzu, wśród zieleni i całego tego piękna okoliczności przyrody. A to pomieszane razem jest jakieś takie faaajneee... I nieziemsko czyści głowę.



7. Wspomnienia.
Ściana to trening; krew, pot i łzy. Skały to przygoda. Aparat aż się prosi o wyciągnięcie z plecaka, a zdjęcia przywozisz takie, że wyglądasz na nich jak jakiś harpagan. Zwłaszcza, jak się obdyndolisz tym całym szpejem ;).

8. Na ścianie raczej nie spotkasz... Denisa Urubko ;)



4 komentarze:

  1. halo halo a gdzie jest Gosia? czekamy z utesknieniem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pracy, w dorywczej pracy, albo na treningu... gdzieś tam na pewno...

      Usuń
  2. Wspinaczka indoorowa to jak flirt przez internet - fajnie, ale nie to samo co spotkanie na żywo na prawdziwej skale.

    OdpowiedzUsuń