poniedziałek, 30 grudnia 2019

Pokochaj podejściówki! - Garmont Sticky Cloud test

 

Buty były chyba pierwszą częścią mojego górskiego wyposażenia, jaką zakupiłam. Nie wiem, kiedy dokładnie to było, ale na tyle dawno, że nie pamiętam, kiedy zarzuciłam chodzenie po górach w butach miejskich (co na początku mojej górskiej "kariery" się przecież zdarzało). Moje pierwsze buty w góry? Trekkingowe, twarde, ciężkie no i oczywiście za kostkę. Oczywiście, bo w tamtych czasach takie miałam wyobrażenie o górskich butach - że za kostkę być muszą. To wyobrażenie pokutuje i dziś u wielu ludzi, z czym spotykam się obecnie w pracy, bo od niedawna pracuję w sklepie sportowym znanej sieci. Klienci rozglądają się za czymś dokładnie tym samym, za czym ja rozglądałam się niegdyś, a więc właśnie: twardym, ciężkim i koniecznie za kostkę, no bo TAK TRZEBA. Wtedy ja z zadziornym uśmiechem wskazuję na swoje stopy, na których w pracy mam zawsze swoje podejściówki Garmont, bo mi w nich przez osiem godzin latania po sklepie po prostu najwygodniej, i mówię, że cóż, wcale nie trzeba. Da się inaczej. Ja w tym właśnie, co mam na nogach, śmigam po Wysokich Tatrach.


Szanuję przy tym, że ktoś może zwyczajnie lubić wysokie buty, czuć się w nich bardziej komfortowo, albo po prostu nie może się przekonać do odmiany w tym temacie. Nikogo nie zmuszam, ani nie zachęcam z uporem godnym lepszej sprawy do zakupu butów niskich. Aczkolwiek sama od jakichś pięciu lat właśnie takowe wybieram na letnie warunki i nikt by mnie obecnie nie przekonał do powrotu do butów za kostkę.

Październikowa wędrówka w butach Garmont Sticky Cloud.

Niskie buty w góry nazywa się zazwyczaj podejściówkami. Określenie to bierze się stąd, że powstały one z myślą o wspinaczach, którzy przecież jakoś muszą podejść pod ścianę, którą będą się wspinać. Na samą wspinaczkę założą buty wspinaczkowe, ale niemożliwe jest dotarcie w nich pod drogę wspinaczkową (kto nie wie, dlaczego, temu tłumaczę - buty wspinaczkowe są mega ciasne, wyprofilowane, dopasowane do stopy i absolutnie niewygodne do zwykłego chodzenia). Mogliby na owo podejście oczywiście założyć typowe treki, tylko, że kwestią otwartą pozostaje, co zrobiliby z nimi potem, już po wejściu w ścianę... Wielkie i ciężkie buty stanowiłyby trudny do spakowania i uciążliwy balast w plecaku. Tymczasem podejściówki są lekkie, zajmują mało miejsca, a większość modeli ma z tyłu tasiemki, dzięki którym można je przypiąć na zewnątrz.

Te same buciki na zagranicznych wojażach - wędrówka przez gruzińską dolinę Juta

A zatem jest to typ buta, który został wymyślony po to, żeby chodzić po górach - wprawdzie może na krótsze dystanse, ale no też niekoniecznie - bo pod ścianę nie tylko trzeba dojść, ale też zazwyczaj jakoś z niej zejść. W każdym razie ktoś kiedyś wpadł na to, by w takich butach chodzić nie tylko pod ścianę, ale też tak w ogóle. I okazało się, że owszem, da się.

Podejściówki - coś pomiędzy butem trekkingowym a wspinaczkowym

Ja od lat wybieram podejściówki z tego banalnego powodu, że jest mi w nich po prostu wygodniej. Stopy po wielogodzinnym marszu nie są tak zmasakrowane. Lekkie buty mi ich nie odparzają, nie zgniatają mi palców podczas długich zejść, zapewniają wentylację, no i tak strasznie nie ciążą na nogach. A ochrona kostki? Owszem, zdarza mi się je podrapać, gdy noga wpadnie mi między kamienie. Ale odnośnie skręceń - jestem zdania, że w wysokim bucie nogę też jak najbardziej można skręcić. Tymczasem w niskim, przez tyle lat i tyle kilometrów wędrówek jeszcze mi się to nie zdarzyło.


Drugim plusem butów podejściowych jest to, że o wiele lepiej niż w twardych wysokich butach, chodzi się w nich po trudnym terenie. Tam, gdzie trzeba postawić nogę na wąskim stopniu, gdzie trzeba lepiej wyczuć pod stopą podłoże. Gdy jechałam w góry w październiku, zastanawiałam się, które buty ze sobą zabrać. Gdzieniegdzie leżał śnieg, ale perspektywa chodzenia cały dzień w zimowych butach podczas letnich temperatur kompletnie mnie odstraszała. Zdecydowałam się na Garmonty i to był zdecydowanie dobry wybór. W jednym miejscu założyłam stuptuty i raczki i było dobrze. :)




Obecnie używane przeze mnie podejściówki to model Garmont Sticky Cloud, otrzymane do testów od sklepu Paker. Są to moje bodajże czwarte niskie buty w góry. Pierwsze się zwyczajnie zużyły, drugie były jednak za ciężkie i za twarde, trzecie kupiłam odrobinę za małe, co wyszło na jaw już po przedreptaniu jakiegoś tam dystansu, przez co nie mogłam ich już zwrócić. Te, które mam teraz są idealne. To nie chodzi o to, że poprzednie były do kitu - bo też były ok. Ale posiadane przeze mnie Garmonty są po prostu najwygodniejsze spośród butów, które dotychczas miałam.



Podeszwa z vibramu świetnie trzyma się skały, wkładka jest wyprofilowana, dzięki czemu stopa naturalnie się układa. Waga pary butów Garmont Sticky Cloud to 800 gramów, a więc raczej niewiele. Jednocześnie przy całej ich lekkości i miękkości, to wciąż są buty górskie - wykonane solidnie, nie podrą się zaraz, ani nie rozkleją, są też dostosowane do chodzenia po kamienistym terenie - palce chroni gumowy otok.

Wiadomo, że jak dużo chodzę, to nogi bolą mnie i tak, cudów nie ma. A jednak bolą mnie mniej niż w jakichkolwiek noszonych wcześniej butach. No i, jak wspomniałam, zakładam je na co dzień, do pracy. Trochę mi ich szkoda, ale wierzę, że na gładkich płytkach nie zużyją się nadto prędko, a swoich stóp zmuszonych do codziennego dreptania przez osiem godzin też mi w sumie szkoda, więc niechaj mają ten komfort, że robią to w tych właśnie butach. ;) BTW Garmont ma i na to propozycję - model Agamura , specjalnie dla osób, które lubią chodzić w butach trekingowych po mieście - zachowują górski wygląd, ale są bardziej miękkie i wygodne. Najbardziej znaną propozycją od Garmonta jest zaś Dragontail.

Podoba mi się też sam wygląd tego modelu butów, co w sumie też jest istotne, zwłaszcza dla kobiet.

Jedyne zastrzeżenia mam do ich wodoodporności - niestety wystarczy większa rosa na trawie, by skarpetki zrobiły się wilgotne. Ale to działa też w drugą stronę - te buty mega szybko schną, nawet będąc cały czas na nogach.

Tak, czy owak, uwielbiam te buty i nie mogę się doczekać dnia, w których znów będę mogła wyruszyć w nich na szlak (no... albo poza ;).





3 komentarze:

  1. U mnie zatoczyło się koło bo jak zaczynałem śmigać po Tatrach w adidaskach tak teraz po latach chodzenia w ciężkich buciorach wróciłem do niskich butów. U mnie sprawdzają się buty trailowe z agresywnym bieżnikiem (kupione nawiasem mówiąc u Twojego pracodawcy ;)). Nawet w warunkach późno jesiennych czy wczesno zimowych są ok na podejście do schroniska - zależy od warunków ale nawet nie za głęboki śnieg nie przeszkadza. Mam wtedy przytroczone buty zimowe do plecaka na zamianę i taki patent mi się w tym roku świetnie sprawdził. Pozdrawiam.
    Marcin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam taką samą historię obuwniczą! :) Ponad 90km szlaku w Niżnych Tatrach przelazłam w trailówkach i z ciężkim plecakiem, a moje stopy ani razu nie czuły się zmaltretowane. Kiedyś chorowałam na podejściówki, ale jak dwa razy skręciłam w nich kostkę i zaczęły mnie boleć stopy, przerzuciłam się na inny rodzaj obuwia. Bywa właśnie tak, że na jakieś dłuższe wypady zdarza mi się brać dwie pary butów...

      Usuń
  2. Właśnie takich artykułów ludziom trzeba, co by wszystkie górskie mity obalić. O te buty to często ludzie kłócą się między sobą, bo większość jednak uważa, że... no cóż, jak piszesz – trzeba za kostkę. ;)
    Kiedyś i ja taka uparta byłam i moje pierwsze buty trekkingowe, oczywiście wysokie, spowodowały kontuzję w przegubie. Od tamtej pory zimą mam trochę gorzej, bo pierwsze założenie zimowych butów w góry, powoduje u mnie nieprzyjemności. Musze uważać, by nie ustawić tej stopy pod pewnym kątem... Za to w podejściówkach mogę śmigać, nic mi nie jest.

    OdpowiedzUsuń