wtorek, 5 marca 2024

Nasze wielkie włoskie wakacje (dzień 1): Garda i okolice

Czemu właściwie pojechaliśmy na urlop do Włoch, a konkretniej nad Gardę? Odpowiedź jest w sumie prosta - bo Zuza i Miki tam się wybierali. Zgadałyśmy się w maju, na rowerach, ona ot tak, wspomniała, jakie mają plany na urlop, ja ot tak, spytałam, kiedy dokładnie im ten urlop wypada, Zuzu więc ot tak, dopytała: a co, chcielibyście z nami? Oni wprawdzie mieli klepnięte urlopy w pierwszej połowie września, my dopiero w drugiej, ale oni dość szybko zadeklarowali, że spróbują przesunąć. I przesunęli. 

Początek długiej podróży. Najpierw pociągiem na Śląsk.

Nam pewnie Garda by do głowy nie przyszła (mieliśmy na oku zresztą coś innego, póki co przełożone, z nadzieją, że w tym roku się uda). Nie, że mało nęcący kierunek, czy coś. Garda słynie z ferrat i licznych pagórków w okolicy, do tego woda... Po prostu nic konkretnego. Ale z drugiej strony: ferraty, liczne pagórki i do tego woda... Dlaczego nie?! 


Zuza i Miki biorą rowery, zatem od początku planują podróż samochodem. Początkowo my mamy dolecieć na miejsce, ale ponieważ inwestują w bagażnik dachowy, to jednak zabieramy się z nimi. Samochód wypchany po brzegi nami i bagażami, droga daleka i długa, ale co tam - przygoda! Ruszamy wieczorem, na miejscu jesteśmy wczesnym popołudniem. Na miejscu, czyli tak dokładnie nie nad Gardą, ale nad jeziorem Ledro.

Lago di Ledro leży kilkanaście kilometrów od północnego brzegu Gardy, co jednak istotne - jakieś 600 metrów wyżej. Wybraliśmy tę miejscówkę, bo ciężko było ogarnąć coś w rozsądnych pieniądzach nad samą Gardą, a jednak miłą opcją wydawało się posiadanie wody na wyciągnięcie ręki. Możliwość spędzania wieczorów nad jeziorkiem, kąpieli w ciągu dnia, takie tam... Lokum mieliśmy bardzo atrakcyjne, z ładnymi widokami z balkonu i jeziorem oddalonym o pięć minut spaceru. Nie skorzystaliśmy jednak z jego bliskości, gdyż, jak już wspomniałam, Ledro położone jest dość wysoko, a to w drugiej połowie września oznaczało niestety mocno już chłodne wieczory, nie chłodne a zimne wręcz noce i dość lodowatą wodę, która nie zachęcała do kąpieli nawet w środku dnia. Chyba jednak nikt z nas nie żałował wyboru - było tanio, komfortowo i ładnie.

Pierwsze spojrzenie na "nasze" jezioro - Lago di Ledro (tu akurat z drugiej strony niż nasza chałupka, czekaliśmy na godzinę odbioru kluczy). Zuza się pluska - to jedyna kąpiel kogokolwiek z nas w Ledro w czasie pobytu. ;)



Pierwszy włoski wieczór spędzamy na odpoczynku na balkonie, popijając wino z nalewaka w markecie, "pakowane" w plastikowe butelki - bardzo zresztą dobre. Nazajutrz pogoda szykuje się niepewna, my wciąż jeszcze jesteśmy nieco wymemłani podróżą, raczej nikomu z nas nie chce się kosztować warunków dla koneserów czy to w górach, czy na rowerze (choć nie dam sobie ręki uciąć, że Mikołaja nie ciągnęło na rower). Postanawiamy zatem tak sobie pozwiedzać, pochodzić, pojeździć wzdłuż jeziora i zobaczyć, co tu mają ciekawego.



Na pierwszy rzut idzie najbliższa naszemu lokum miejscowość nad brzegiem Jeziora Garda, czyli Riva del Garda. Miasteczko niewątpliwie ładne, usadowione w cieniu potężnej skalnej ściany, w której zauważyć się da dwa charakterystyczne punkty: średniowieczny bastion i kapliczkę. Bastion widoczny jest wyraźnie i stanowi bardzo popularny cel spacerów (choć uprzedzam, że spacer taki może nieco zmęczyć). Kapliczka również dostępna jest łatwym szlakiem, ale jej o wiele wyższe położenie zdaje się nie ściąga aż tylu, co bastion turystów, sprawia też, że z perspektywy miasta na tle skał stanowi jedynie małą białą kropkę, nie rzucającą się specjalnie w oczy.





Pewnie da się w Riva del Garda robić coś więcej niż wypić kawę (opcjonalnie aperol) nad brzegiem jeziora, ale my póki co udajemy się dalej. Celem jest... Decathlon, bo Zuza czegoś tam nie spakowała, ale po drodze odhaczymy ciekawsze miejsca. Pierwszym przystankiem staje się Limone sul Garda. Nic tam nas jednak nie zatrzymuje, schodzimy na plażę, chwilę nią spacerujemy i zawijamy się dalej.

Plaża w Limone sul Garda



Kolejnym punktem programu jest Strada della Forra. Czyli... po prostu droga, taka samochodowa. Tyle, że poprowadzona wśród skał wąwozu, częściowo też w nich wykuta. Oczywiście nad Gardą nie brakuje tuneli, Strada della Forra nie jest jednak typowym tunelem. Drogę warto pokonywać ku górze, bo tylko wtedy odsłania pełnię swoich uroków. Przejazd drogą regulują przepisy, dotyczące wielkości pojazdu, jest ona bowiem ciasna. Wjazd na najbardziej niebezpieczny odcinek jest regulowany światłami. Drogą można spacerować, jednak trzeba przy tym zachować wzmożoną ostrożność. 



Tako i my czynimy. Miki podjeżdża samochodem (jemu największą frajdę sprawia jazda pod górkę), a my we troje przechodzimy najurokliwszy kawałek pieszo.




Po wizycie w Decathlonie i szybkim papu w Maczku (mają lody pistacjowe!) zostaje nam jeszcze trochę czasu do wieczora, a że mamy już niedaleko do południowego skraju jeziora, to postanawiamy wpaść jeszcze do Sirmione.


Sirmione to miasteczko leżące na malutkim półwyspie na samym południowym krańcu Gardy. Otoczone jest więc wodą. Samo miasteczko to kamienice, ciasne uliczki, rzucający się w oczy zamek, a bliżej końca półwyspu coś na kształt dużego parku, czy może raczej oliwnego sadu...? W Sirmione są ponoć gorące źródła i ich tam właśnie najbardziej szukamy. I chyba nawet znajdujemy, ale uznajemy, że za mało gorące, więc szukamy dalej. Zapada zmrok i potem już nie wolno wejść na plażę. Mowa o takich ogólnodostępnych gorących źródłach, na publicznej plaży, bo te płatne znaleźć zupełnie nietrudno.


Sam spacer po Sirmione bardzo jest jednak przyjemny, choć po zmroku wąskie przejścia zapełniają się nagle tłumami turystów. 



I tak dzień pierwszy włoskich wakacji dobiegł końca... No, był jeszcze powrót do domu, zakupy i pewnie jakieś winko wieczorem. ;) A kolejnego dnia były już góry. :)


3 komentarze:

  1. Ależ tam pięknie! Wręcz zazdroszczę, ale też jestem bardzo ciekawa opisu wyprawy w góry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z niecierpliwością oczekuję na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekamy na ciąg dalszy nastąpi.... jesteś w swojej formie pisarskiej:)

    OdpowiedzUsuń