wtorek, 17 lipca 2018

Sandały Lizard Creek IV - test

Mówi się, że sandały odpowiednim obuwiem w góry nie są. Moim zdaniem jednak, to zależy. Zależy, jakie góry mamy na myśli i zależy, jakie sandały mamy na... stopach. Oczywiście na kruchy pozaszlak sandałów nigdy bym nie założyła, lubię mieć wszystkie palce na swoim miejscu. Ale na wygodny, szeroki, ułożony z wielkich kamieni trakt - czemu nie? W sandałach kopytka mogą swobodnie oddychać i odpoczywać od ucisku zabudowanych butów. Może więc kiedyś... W każdym razie istnieje taka kategoria obuwia, jak sandały turystyczne, przeznaczone do chodzenia, bynajmniej nie po galerii handlowej.

Tymczasem jednak zakup sandałów planowałam przede wszystkim ze względu na pobyty w skałkach od czasu do czasu. Tam tego typu but sprawdza się najlepiej - choćby ze względu na to, że trzeba go często zmieniać na but wspinaczkowy. Sandały po prostu wygodniej i szybciej ściąga się i zakłada niż pełne, wiązane buty. No i tak wyszło, że nie musiałam kupować, bo w moje łapki, w ramach testowania wpadły Lizardy (TEN model).



Używałam ich dotychczas na kursie skałkowym - oczywiście nie do wspinania, tylko podczas podejścia pod skały i asekuracji, oraz w zwykłych, codziennych sytuacjach.

Ogólne wrażenie:

Jest to model unisex, dodatkowo wybrałam sandały w czarnym kolorze. Są więc w pełni uniwersalne. Inne kolory tego modelu mają trochę szersze paski. Może trochę szkoda mi, że nie było żadnych z różowymi wstawkami (ostatnio celuję w różowe wstawki), ale czerń też jest bardzo ok ;). Po pierwszym rzucie oka obawiałam się, że na stopie (mojej, czyli damskiej) będą wyglądać zbyt masywnie, jednak nosząc je nie mam takiego wrażenia. Ot, sandały turystyczne - nie jest to najbardziej elegancki typ buta na świecie, bo i nie może być i nie pasuje do niego słowo "śliczny", ale wygląda na nodze całkiem nieźle.

Buty są dość ciężkie, ważą nieco ponad ćwierć kilo. Jest to spowodowane faktem, że śródpodeszwa wykonana jest z poliuretanu, dzięki czemu ma w czasie użytkowania nie ubijać się, nie zmieniać kształtu i świetnie amortyzować - w przeciwieństwie do zwykle używanej w produkcji sandałów pianki (nie wiem, czy faktycznie jest gorsza, nigdy nie używałam sandałów z pianki). W noszeniu ich waga absolutnie nie przeszkadza, natomiast problem może pojawić się przy pakowaniu plecaka na dłuższy wyjazd.

Wygoda:

Tak. Jest mi w nich wygodnie. Tył buta jest dość głęboko wcięty na piętę, a środek i przód wyprofilowane pod śródstopie i palce. Nie wiem, czy dla mojego płaskostopia to akurat dobrze, ale zauważam sam fakt. ;) Generalnie brzegi buta z przodu i z tyłu są nieco wyższe od reszty podeszwy, aby chronić palce i piętę. Sandały są regulowane paskami na rzepy w trzech miejscach, co daje możliwość optymalnego dostosowania do stopy.



Wytrzymałość:

Cóż, za krótko je mam, aby stwierdzić, czy są nie do zdarcia, czy może jednak do zdarcia. Wiem tyle, że po wejściu w porządny muł w strumyku, doprowadziłam je samą wodą do dawnego wyglądu.

Przyczepność:

Podeszwa vibram, podobno zaprojektowana specjalnie dla marki Lizard, ma zapewniać doskonałą przyczepność. Na razie chodziłam w testowanych sandałach tylko po asfalcie, ziemi (gdzieniegdzie mokrej), trawie i jurajskich kamieniach. Wszędzie było bardzo ok, komfort pod względem przyczepności nie odbiegał od komfortu w podejściówkach.



Szybkie wysychanie:

Wyściółka sandałów Lizard Creek jest wykonana z mikrofibry i poliuretanu. Użycie tych materiałów ma zapewniać nie nasiąkanie wodą i szybkie wysychanie butów. Jak już wspomniałam, na kursie zdarzyło mi się wleźć w strumyk. Poniekąd przypadkiem - dzielił mnie od upatrzonego miejsca na siusiu, poniekąd celowo - skoro producent obiecuje, że but przystosowany jest do częstego moczenia, a akurat było ciepło, to dawaaaj! go do wody. Nasiąknąć nie nasiąkł, ślizgać się nie ślizgał - za to ślizgała się stopa w nim. No i to wysychanie... mam wrażenie, że trwało zupełnie normalną ilość czasu. Natomiast, skoro buty są wyprodukowane z myślą o częstych kąpielach, to liczę na to, że się od nich nie rozwalą. Nie powinny zresztą, bo paski nie są wklejane, ale poprowadzone w całości pod podeszwą.

Podsumowując: Lizard raczej nie jest popularną w Polsce marką i sama, planując zakup sandałów turystycznych, raczej nigdzie na nią nie natrafiłam. Po kilku tygodniach użytkowania stwierdzam jednak, że to marka godna uwagi, a buty godne zakupu. Cena nie przeraża, a jakość wydaje się być naprawdę wysoka. Zabieram niebawem sandały na dłuższy wyjazd, jeśli najdą mnie jakieś nowe refleksje z nimi związane, to być może ten post doczeka się aktualizacji.

Wpis powstał we współpracy ze sklepem Paker.


3 komentarze:

  1. Mam ten sam model, tylko u mnie wyregulowanie ich tak, żeby te plastikowe łączniki nie obcierały palców i kostek graniczy z cudem. Niestety więcej leżą w szafie niż pracują na moich stopach.

    OdpowiedzUsuń
  2. mam model od dobrych 20 lat. But nie do zajechania. Ale już czas na nowy (ciekawe czy będzie taka sama jakość jak modeli z przełomu wieku)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zanim pojawiły się w Polsce sandały marki Teva czy Source, Lizardy były chyba jedynym sensowny wyborem. Potem przez jakiś czas chyba był problem z polską dystrybucją ale od kliku lat najpopularniejsze sklepy internetowe mają w ofercie różne modele, stąd dziwne, że nie trafiłaś na tę markę. Ja po jednej zjechanej parze Tev kupiłem Creek III i moja kolejna para to zamówione właśnie Creek IV. Zmieniona podeszwa wewn. ale pewnie będzie ok.

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń