Drugie podejście nastąpiło rok później i - pomimo że też nie do końca udana - jest to jedna z moich ulubionych wycieczek, bo na niej właśnie poznałam Bartka. Przeszliśmy wtedy przez Zawrat, wyleźli na Walent(yn)kowy, a następnie skierowali kroki w przeciwnym kierunku, czyli na Liptowskie Mury właśnie. Wszystko szło dobrze, aż doszliśmy do słynnego trudnego miejsca w okolicach Czarnej Ławki, którym, jeśli się idzie od Gładkiej Przełęczy na Szpiglas, trzeba zejść. Tam postałam, popatrzyłam, pożałowałam, że nie mamy liny (wisiały tam wtedy pętle do zjazdu) i stwierdziłam, że ni cholery. A potem nastąpił dość śmieszny wycof. Relacja do poczytania TUTAJ.
Już lekko jesiennie... |
A nie, przepraszam, pewna ciekawostka jest. Otóż na Szpiglasowej Przełęczy... nie pizga! Jak dla mnie anomalia. Warunki idealne, by sobie posiedzieć i popatrzeć, tyle, że nie ma na co, bo wszystko jest w chmurze. Udaję się na Wierch, coś tam podjadam i zaczajam się na moment, w którym nie będzie na szczycie ludzi, aby niezauważoną odbić na lewiznę. Już zakładam plecak i szykuję się do startu, gdy z mgły ze wszystkich stron (bo, poza szlakiem, na Szpiglasowy Wierch jest wydeptana jeszcze jedna ścieżka) wyłaniają się całe stada turystów. Przysiadam na moment, ale co ktoś zejdzie, to przychodzi ktoś nowy. A że parę osób odchodzi na sąsiedni wierzchołek zrobić sobie zdjęcia, to i ja ruszam w tamtym kierunku. Zaraz za wierzchołkiem napotykam jakiegoś chłopaka, chwilę potem znowu. Idziesz tam? - pytam w końcu. A ty? No, ja idę. A to jak ty idziesz, to może i ja pójdę, bo właśnie tak się zastanawiałem, czy tam można chodzić - pada odpowiedź. Tu następuje mój krótki wykład o tym, że w sumie nie można, ale ludzie chodzą, że to pozaszlak, że groźba mandatu i takie tam, oraz że grań jest w sumie łatwa, ale wiadomo, z łatwej też się można spieprzyć. Nowo poznany kolega postanawia ruszyć wraz ze mną. Okej, będzie mi raźniej.
Ruszamy więc, nie bardzo wiedząc, którędy należy, ściśle granią. Jest ona tutaj dość ostra, więc trzeba zachować czujność. Na szczęście towarzysz czuje się w tym środowisku, jak ja w sklepie przy stoisku z piwem, a że ma mniejszy plecak i zapewne mu wygodniej (pewnie też dlatego, że jest po prostu silniejszy, czy sprawniejszy) leci prędzej ode mnie i w sumie prowadzi. Ładnie, jak na pierwszy pozaszlak. ;)
I tak sobie idziemy tą granią, aż ktoś z naprzeciwka idzie niżej i coś do nas pokrzykuje - chyba właśnie, że niżej jest ścieżka. Aha, dobrze wiedzieć. Tu, gdzie akurat jesteśmy nie da się do niej zejść, wracać się nie ma sensu, idziemy więc dalej. Wkrótce największe trudności kończą się, trafiamy na ścieżkę, która omija większość skałek, choć nie wszystkie, bo czasem się jeszcze trzeba pogimnastykować.
Chmury się nieco rozwiewają i chwilami naprawdę jest co pooglądać. Wygląda na to, że zanosi się na piękne popołudnie. Jakże ja się w tamtej chwili cieszę, że zaufałam prognozie z norweskiej strony yr.no, a olałam tę z "mountain forecast". Ta druga, jak prawie zawsze zresztą, zwiastowała deszcz, ta pierwsza jedynie lekką mżawkę. A tu nawet żadnej mżawki nie ma, przeciwnie - wypogadza się, o jejku jejku, jakiego ja miałam nosa do pogody! Poczekaj, poczekaj...
Cały czas zastanawiam się, co ze sobą zrobić, jak już skończymy grań. Taszczę ze sobą śpiwór i w sumie mam ambitny plan doczłapać się jeszcze dzisiaj na jakiś w miarę wysoki szczyt po słowackiej stronie i tam kimnąć. Dokładnie, to najbliższy mi pasujący to Koprowy. Kawał drogi, ale do zrobienia. Zastanawiam się tylko, czy starczy mi sił i czy będzie mi się chciało, w pogodę nie wątpię. Przespałabym się i na Gładkiej Przełęczy, ale obawiam się, że to może być trochę zbyt nisko. Na całej grani rośnie mnóstwo jagód, a co najmniej dwie z mijanych kup wydają się być za duże, aby były dziełem kozicy. Dysponuję zdjęciem, ale Wam daruję. Rozważam jeszcze opcję posiedzenia na Gładkiej do zachodu słońca, a następnie zejścia do Pięciu Stawów.
Tymczasem dochodzimy do miejsca, które przed trzema laty mnie zatrzymało. Towarzysz nawet się długo nie zastanawia, tylko wciąga się na rękach na skałkę obok. Ja się raczej nie wciągnę, dlatego przymierzam się do pokonania kominka. Robię to powoli, trochę blokuje mnie plecak i przyczepiona do niego karimata, w sumie kominek jest czujny, ale w górę jak najbardziej do zrobienia. W dół - tak jak trzy lata temu - wolałabym nie.
Tak wygląda kominek z dołu. |
A tak z góry. |
Z Gładkiej w zasadzie zmyliśmy się (w sumie dosłownie) bardzo szybko, ale Rejczel strasznie chciała tam zdjęcie. No niech jej będzie:
Jeśli chcecie zobaczyć szlakowskaz z Gładkiej Przełęczy w pełnej krasie, odsyłam Was TUTAJ. ;)
Deszcz deszczem, ale bez zdjęcia kamienia wizyta w Piątce się nie liczy! |
Mnie akurat te dwa grzmoty zastaly na szczycie Zamarłej i tez nie za ciekawie mi sie zrobilo i rowniez cala mokra wrocilam do 5, tyle ze moi towarzysze uznali, ze schodzimy na dół a po nie przespanej nocy akurat o tym marzyłam... a i dobrze mi się wydawało, ze widzialam Cię w 5 ��
OdpowiedzUsuńkurde, pół internetu mnie tam widziało, a nikt się nie przywitał :D
OdpowiedzUsuńA bo to wiesz, rozkmina czy to Ty czy nie ;)
OdpowiedzUsuńA tak było na Szpiglasowym o świcie tego samego dnia, kiedy na niego podchodziłaś :)
OdpowiedzUsuńhttp://neck.flog.pl/wpis/12771327/wiatrem-przeszyte#w
Mijaliśmy się kiedy podchodziłaś do dolinki za Mnichem z tym, że nie poznałem Cię w pierwszej chwili, dopiero później pomyślałem, że te piękne włosy mogły należeć do Ciebie :D
Krystian
to szkoda, że żeśmy się nie poznali, może następnym razem :)
UsuńPrzebieram nogami na myśl, że w następny letni wyjazd pójdę Twoim śladem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Powodzenia :)
UsuńJakie buty masz na sobie na pierwszym zdjęciu?
OdpowiedzUsuńChiruca Tasmania, tu masz ich test: https://www.rudazwyboru.pl/2018/09/buty-chiruca-tasmania-gtx-test.html
Usuń