czwartek, 13 września 2018

Dokańczanie dawnych spraw i wypieranie ze świadomości ulewy ;) czyli Liptowskie Mury

To jest jedna z tych historii zakorzenionych mocno w przeszłości. Liptowskie Mury wpadły mi w oko już w 2014 roku. Grań nie wygląda na trudną, łatwo się do niej dostać, a położenie piękne. No i wtedy to właśnie nawet dotknęłam Murów, ale szalona ekspedycja (to było właściwie pierwsze nieoficjalne spotkanie blogosfery górskiej ;) ) zakończyła się prędzej niż się zaczęła. Na Gładkiej Przełęczy, którą obraliśmy za początek paskudnie się zachmurzyło, a że prognozy były nieco straszące, to zeszliśmy grzecznie na dół. Znaczy nie do końca grzecznie, bo ścieżką, która nie jest szlakiem. A jak już byliśmy na tym dole, znaczy się w Piątce, to chmury sobie poszły i świeciło piękne słoneczko.


Drugie podejście nastąpiło rok później i - pomimo że też nie do końca udana - jest to jedna z moich ulubionych wycieczek, bo na niej właśnie poznałam Bartka. Przeszliśmy wtedy przez Zawrat, wyleźli na Walent(yn)kowy, a następnie skierowali kroki w przeciwnym kierunku, czyli na Liptowskie Mury właśnie. Wszystko szło dobrze, aż doszliśmy do słynnego trudnego miejsca w okolicach Czarnej Ławki, którym, jeśli się idzie od Gładkiej Przełęczy na Szpiglas, trzeba zejść. Tam postałam, popatrzyłam, pożałowałam, że nie mamy liny (wisiały tam wtedy pętle do zjazdu) i stwierdziłam, że ni cholery. A potem nastąpił dość śmieszny wycof. Relacja do poczytania TUTAJ.

W ostatnich miesiącach trochę chodziło mi po głowie, żeby tam wrócić, ale ostatecznie wyszło to bardzo spontanicznie. Bartek oznajmił, że jedzie z Fucym w Tatry się wspinać, a ja, jak mam ochotę, mogę dołączyć. Wspinać się nie chciałam, ale że i tak jechali samochodem, zaczęłam na szybko rozważać różne scenariusze własnej wycieczki. I padło na Mury - tylko że z drugiej strony niż ostatnio, coby trudne miejsce dziabnąć pod górkę a nie z górki. Wyjeżdżamy późnym wieczorem, spać w samochodzie jakoś nie mogę, całą trójką więc wymemłani wysiadamy około godz. 3-ciej na Palenicy. Chłopaki idą do Morskiego Oka, ja - jeszcze będąc w samochodzie - mam w planie skręcić przy Wodogrzmotach na Piątkę, ale już wysiadłszy z auta kolana mi miękną przed samotną przeprawą przez las po ciemku. Do Piątki chciałam iść, bo już wchodziłam w tym roku na Szpiglasową Przełęcz od Morskiego Oka i trochę mi się nie chce znów dreptać tym samym, nudnym zresztą, szlakiem. A jednak będę musiała. Nie mam jaj, idę z chłopakami do Moka. Docieramy tam po 5-tej, wchodzimy do starego schroniska trochę posiedzieć, czy raczej poleżeć. Już już mamy się rozkładać na podłodze, gdy ktoś mówi nam, że właśnie zwolnił z kolegami trzy prycze w pokoju i tam możemy się zdrzemnąć. Z oferty korzystamy, a jakże. Po półtorej godziny snu dalej przypominam zwłoki, ale przynajmniej oddzielił mi się trochę jeden dzień od drugiego.

Już lekko jesiennie...
Panowie mieli w zamyśle MSW, ale z racji niepewnej pogody decydują się jednak na Mnicha. Im się za bardzo nie spieszy, mnie trochę tak, bo rozważam przedłużenie wycieczki w razie dobrych warunków, więc ruszam przed nimi. Człapię mozolnie na Szpiglas i absolutnie nic ciekawego się tam nie dzieje.



A nie, przepraszam, pewna ciekawostka jest. Otóż na Szpiglasowej Przełęczy... nie pizga! Jak dla mnie anomalia. Warunki idealne, by sobie posiedzieć i popatrzeć, tyle, że nie ma na co, bo wszystko jest w chmurze. Udaję się na Wierch, coś tam podjadam i zaczajam się na moment, w którym nie będzie na szczycie ludzi, aby niezauważoną odbić na lewiznę. Już zakładam plecak i szykuję się do startu, gdy z mgły ze wszystkich stron (bo, poza szlakiem, na Szpiglasowy Wierch jest wydeptana jeszcze jedna ścieżka) wyłaniają się całe stada turystów. Przysiadam na moment, ale co ktoś zejdzie, to przychodzi ktoś nowy. A że parę osób odchodzi na sąsiedni wierzchołek zrobić sobie zdjęcia, to i ja ruszam w tamtym kierunku. Zaraz za wierzchołkiem napotykam jakiegoś chłopaka, chwilę potem znowu. Idziesz tam? - pytam w końcu. A ty? No, ja idę. A to jak ty idziesz, to może i ja pójdę, bo właśnie tak się zastanawiałem, czy tam można chodzić - pada odpowiedź. Tu następuje mój krótki wykład o tym, że w sumie nie można, ale ludzie chodzą, że to pozaszlak, że groźba mandatu i takie tam, oraz że grań jest w sumie łatwa, ale wiadomo, z łatwej też się można spieprzyć. Nowo poznany kolega postanawia ruszyć wraz ze mną. Okej, będzie mi raźniej.



Ruszamy więc, nie bardzo wiedząc, którędy należy, ściśle granią. Jest ona tutaj dość ostra, więc trzeba zachować czujność. Na szczęście towarzysz czuje się w tym środowisku, jak ja w sklepie przy stoisku z piwem, a że ma mniejszy plecak i zapewne mu wygodniej (pewnie też dlatego, że jest po prostu silniejszy, czy sprawniejszy) leci prędzej ode mnie i w sumie prowadzi. Ładnie, jak na pierwszy pozaszlak. ;)



I tak sobie idziemy tą granią, aż ktoś z naprzeciwka idzie niżej i coś do nas pokrzykuje - chyba właśnie, że niżej jest ścieżka. Aha, dobrze wiedzieć. Tu, gdzie akurat jesteśmy nie da się do niej zejść, wracać się nie ma sensu, idziemy więc dalej. Wkrótce największe trudności kończą się, trafiamy na ścieżkę, która omija większość skałek, choć nie wszystkie, bo czasem się jeszcze trzeba pogimnastykować.




Chmury się nieco rozwiewają i chwilami naprawdę jest co pooglądać. Wygląda na to, że zanosi się na piękne popołudnie. Jakże ja się w tamtej chwili cieszę, że zaufałam prognozie z norweskiej strony yr.no, a olałam tę z "mountain forecast". Ta druga, jak prawie zawsze zresztą, zwiastowała deszcz, ta pierwsza jedynie lekką mżawkę. A tu nawet żadnej mżawki nie ma, przeciwnie - wypogadza się, o jejku jejku, jakiego ja miałam nosa do pogody! Poczekaj, poczekaj...


Cały czas zastanawiam się, co ze sobą zrobić, jak już skończymy grań. Taszczę ze sobą śpiwór i w sumie mam ambitny plan doczłapać się jeszcze dzisiaj na jakiś w miarę wysoki szczyt po słowackiej stronie i tam kimnąć. Dokładnie, to najbliższy mi pasujący to Koprowy. Kawał drogi, ale do zrobienia. Zastanawiam się tylko, czy starczy mi sił i czy będzie mi się chciało, w pogodę nie wątpię. Przespałabym się i na Gładkiej Przełęczy, ale obawiam się, że to może być trochę zbyt nisko. Na całej grani rośnie mnóstwo jagód, a co najmniej dwie z mijanych kup wydają się być za duże, aby były dziełem kozicy. Dysponuję zdjęciem, ale Wam daruję. Rozważam jeszcze opcję posiedzenia na Gładkiej do zachodu słońca, a następnie zejścia do Pięciu Stawów.

Tymczasem dochodzimy do miejsca, które przed trzema laty mnie zatrzymało. Towarzysz nawet się długo nie zastanawia, tylko wciąga się na rękach na skałkę obok. Ja się raczej nie wciągnę, dlatego przymierzam się do pokonania kominka. Robię to powoli, trochę blokuje mnie plecak i przyczepiona do niego karimata, w sumie kominek jest czujny, ale w górę jak najbardziej do zrobienia. W dół - tak jak trzy lata temu - wolałabym nie.

Tak wygląda kominek z dołu.
A tak z góry.
Za kominkiem trudności właściwie się kończą, ścieżka wiedzie łatwym terenem, omijając co wybitniejsze spiętrzenia skał. Zostaje nam najbardziej kondycyjny odcinek trasy, czyli wejście na Gładki Wierch. I tu zaczyna się coś dziać z pogodą. Chmury nie tylko wracają, ale wręcz szczelnie nas otulają i, na domiar złego, zaczyna mżyć. No cóż, tego się jeszcze spodziewałam, niech sobie kapie. W międzyczasie odczytuję wiadomości z messengera, bo myślę, że to może moi ludzie skończyli wspinaczkę i dają znać. Okazuje się, że to nie oni, a bloGÓRsfera - Kamil z bloga One Step Forward jest akurat na Świnicy i pisze, że idzie burza. Jaka burza? Toż to lekko kropi tylko i pewno zaraz przestanie - myślę sobie. Jak w okolicach szczytu Gładkiego zaczyna kapać mocniej, wprawdzie ubieram się w kurtkę i zakładam pokrowiec na plecak, ale wciąż łudzę się, że zaraz przestanie. No cóż, nie przestało. Na zejściu z Gładkiego rozszalała się ulewa, a że widoczność spadła do zera, to poszliśmy za bardzo na lewo i trońkę żeśmy się zgubili. Ostatecznie zeszliśmy po słowackiej stronie Gładkiej Przełęczy i musieliśmy do niej przetrawersować po stromych i śliskich od deszczu trawkach. To mniej więcej wtedy właśnie zagrzmiało. Dwa razy. Gacie pełne.


 Z Gładkiej w zasadzie zmyliśmy się (w sumie dosłownie) bardzo szybko, ale Rejczel strasznie chciała tam zdjęcie. No niech jej będzie:


Jeśli chcecie zobaczyć szlakowskaz z Gładkiej Przełęczy w pełnej krasie, odsyłam Was TUTAJ. ;)



Deszcz deszczem, ale bez zdjęcia kamienia wizyta w Piątce się nie liczy!
Wciąż leje, więc prawie zbiegamy na dół. W butach już i tak mi chlupie, bo nalało się od góry, przez mokre spodnie i skarpety, więc nie przeszkadza mi, że ścieżka miejscami zamieniła się w bajoro. Po dojściu do szlaku rozstaję się z towarzyszem, który idzie jeszcze na Zawrat, a sama z podkulonym ogonem człapię do Piątki, marząc już nie o spektakularnym zachodzie słońca gdzieś na szczycie czy przełęczy, a o tym, by choć trochę wyschnąć. Niestety, trafiam na oblężenie schroniska, tyle ludzi widziałam tam dotychczas tylko w sylwestra. Ogólnie ciężki to dla mnie wieczór, bo w mokrych gaciach spać nie pójdę, a gdzie nie usiądę, to ktoś mnie trąca i szturcha. Odczekuję do zmroku i po 19-tej zaszywam się w śpiworze na zewnątrz, pod daszkiem. Nazajutrz jeszcze tylko muszę zlokalizować chłopaków (znajdują się w Roztoce) i wracamy do domku. :)



9 komentarzy:

  1. Mnie akurat te dwa grzmoty zastaly na szczycie Zamarłej i tez nie za ciekawie mi sie zrobilo i rowniez cala mokra wrocilam do 5, tyle ze moi towarzysze uznali, ze schodzimy na dół a po nie przespanej nocy akurat o tym marzyłam... a i dobrze mi się wydawało, ze widzialam Cię w 5 ��

    OdpowiedzUsuń
  2. kurde, pół internetu mnie tam widziało, a nikt się nie przywitał :D

    OdpowiedzUsuń
  3. A bo to wiesz, rozkmina czy to Ty czy nie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak było na Szpiglasowym o świcie tego samego dnia, kiedy na niego podchodziłaś :)
    http://neck.flog.pl/wpis/12771327/wiatrem-przeszyte#w

    Mijaliśmy się kiedy podchodziłaś do dolinki za Mnichem z tym, że nie poznałem Cię w pierwszej chwili, dopiero później pomyślałem, że te piękne włosy mogły należeć do Ciebie :D
    Krystian

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to szkoda, że żeśmy się nie poznali, może następnym razem :)

      Usuń
  5. Przebieram nogami na myśl, że w następny letni wyjazd pójdę Twoim śladem.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  6. Jakie buty masz na sobie na pierwszym zdjęciu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chiruca Tasmania, tu masz ich test: https://www.rudazwyboru.pl/2018/09/buty-chiruca-tasmania-gtx-test.html

      Usuń