Na Pilsku byliśmy i... nie byliśmy jednocześnie. W lutym zeszłego roku bowiem dotarliśmy na tak zwany polski wierzchołek. Mgła, padający śnieg, wiatr i zbliżający się wieczór udaremniły dotarcie na właściwy. Ten polski wierzchołek, to zasadniczo żaden tam wierzchołek Pilska, ot, wchodziło się na niego, gdy nie wolno było przekraczać granicy, bo szczyt Pilska leży już nieco za nią. Bardzo blisko leży, więc niby można sobie zaliczyć, no ale uwierało nas trochę to Pilsko, bo dziwnie tak niby być, ale jednak nie być. Żadna to oczywiście góra, której osiągnięciem możnaby się jakoś szczególnie chwalić, tak po prostu naturalnie mieliśmy w głowie, że Pilsko czeka na naszą poprawkę.
Teraz miało być trochę inaczej, mieliśmy pojechać większą gromadą, ostatecznie jednak nie wyszło, za to pojechaliśmy we dwoje. Wybraliśmy szlak z Sopotni Wielkiej, bo dało się stamtąd zrobić sensowną pętlę, a dodatkowo kusiły - słusznie! - hale umiejscowione po drodze na szczyt.
Pierwsza polanka pojawia się już jakoś dość niedługo po starcie, ale taka trochę skryta jest. O tam (zdjęcie u góry) w tę trawę trzeba zabuszować i wtedy są widoki.
Pogoda dopisuje, choć jeszcze rano nie dawała zbyt wiele nadziei, późnowiosenne Beskidy są cudnie nasycone zielenią. Jest czerwiec - w mojej opinii bezkonkurencyjnie najlepszy miesiąc roku. Kulminacja wszystkiego co najlepsze, potem już świat, bardzo powoli wprawdzie, ale chyli się ku jesieni. W czerwcu dni są najdłuższe, świat najpiękniejszy, a życie najsmaczniejsze.
Na Hali Uszczawne robimy dłuższy odpoczynek. Mamy czas, a jest tak pięknie... Ogólnie cały ten szlak podoba nam się bardzo, jest widokowy, zróżnicowany, a jednocześnie niezbyt wymagający. Zdaje się dużo ciekawszy od tego, którym szliśmy z Korbielowa. Choć wtedy była zima, więc porównanie pewnie nie do końca rzetelne.
Niespiesznie, a mimo to całkiem żwawo docieramy na Halę Miziową i tym samym do molochowatego schroniska. Od rana, a chyba też i od poprzedniej wizyty tamże słucham o tamtejszych pierogach. Bo Marcin pomstował wtedy, że toż to uszka do barszczu były, a nie pierogi! Ja sobie biorę placki ze śmietaną. Marcin tymczasem, jakoś nie umiejąc zdecydować się na nic innego, bierze... pierogi. Tym razem chyba się nimi nawet najadł, ale za to rozbolał go brzuch. Uważajcie na pierogi na Miziowej, serio.
No i wchodzimy na to Pilsko, bez żadnych przeszkód tym razem. Na szczycie wprawdzie pizga, ale to jakby wpisane w naturę gór.
Podejście na Pilsko widziane z Kopca. |
Ławeczka z widokiem i z przesłaniem. |
Czerwcu, nie mógłbyś być zawsze...? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz