Preikestolen to nazwa kolejnej norweskiej atrakcji turystycznej, jaką odwiedziłam minionego lata i jednocześnie kolejnego dziwacznego dzieła matki natury. Nazwa nie najłatwiejsza - w czasie przygotowań do wycieczki Bartek najczęściej przekręcał ją na "preistoklen", na co mnie aż coś swędziało w mózgu, bo nienawidzę, jak ktoś notorycznie przekręca nazwy. Tak już mam.
Nie żebym sama od razu to językowe ustrojstwo zdołała zapamiętać. Z początku mówiłam po prostu "pre-cośtam". :) Pre-i-ke-sto-len (sylabami łatwiej, mówię Wam) oznacza ambonę (choć według translatora dopiero wtedy, gdy zabierze się głoskę "i"). To bardzo trafne skojarzenie, myślę, że towarzyszące wielu osobom, które patrzą na tę nietypową skałę, zwłaszcza z dołu - czyli z poziomu wód fiordu. Angielska nazwa tego miejsca to "Pulpit Rock", co... też oznacza ambonę. :)
Kształt Preikestolen widać najlepiej z boku lub z dołu. Znad wód fiordu, skała ta, choć wciąż wielka i imponująca, ginie jednak nieco wśród reszty oberwanych i wcale nie mniej przytłaczających ścian. Jak dla mnie - wydaje się dość wąska i mała, co nie znaczy że taka jest. Po prostu otoczenie ją trochę przygniata. Ale zamiast patrzeć z oddali, fajniej jest na Preikestolen być, przespacerować się po nim, przybrać jedną z póz, należących do tutejszego kanonu i dać się w niej sfotografować, zajrzeć w przepaść, a może nawet tu zanocować (lunatykowanie niewskazane!). Z bliska Preikestolen jest wielką, prawie płaską platformą, o niemal idealnym kształcie kwadratu, którego boki mierzą 25 metrów, a za nimi świat się nagle urywa, by zacząć się na nowo dopiero kilkaset metrów niżej.
Szlak na Prekestolen (obie nazwy, zarówno ta z "i" w środku, jak i bez, są poprawne) - ten podstawowy - jest krótki i łatwy. To raptem jakieś 2 godziny drogi po niespecjalnie wielkich przewyższeniach, praktycznie pozbawionej trudności. Startuje z Preikestolen Hytte (nie wiem już, skąd mieliśmy tę nazwę, ale zdaje mi się, że funkcjonowała na szlakowskazach, w internecie znalazłam obecnie nazwę "Preikestolen fjellstue"), czyli schroniska, przy którym jest parking (zdaje się, że miejsce to jest nieźle skomunikowane jeśli chodzi o publiczne autobusy, w każdym razie następnego dnia zabierzemy się stamtąd bezpośrednio pod szlak na Trolltungę). Ale my wybieramy inną drogę. Naszą norweską przygodę zaczęliśmy od wejścia na Kjerag, startujemy więc z Lysebotn, położonego na samiutkim końcu fiordu. Szlak turystyczny biegnie właściwie chyba dookoła całej zatoki, ale oczywiście najwięcej ludzi kręci się wokół głównych atrakcji, czyli zaklinowanego kamienia (Kjeragbolten), no i Preikestolen właśnie. Resztą tutejszych szlaków ktoś chadza, ale to dość pojedyncze przypadki. Postanawiamy wczesać się w szeregi tych ostatnich.
Nieeee, nie idziemy zupełnie naokoło. Podpływamy promem do Bratelli (udało nam się wejść na poranny prom z biletami kupionymi na popołudniowy, yupi!), stąd na Preikestolen będziemy iść jakieś 5-6 godzin. W niemal zupełnej ciszy, wśród zieleni norweskiego lata i szarości skał, po niewiarygodnym błocie i straszeni przez deszcz. No cóż, uroki tutejszego klimatu.
Dobijamy do Bratelli, widać niewiele, ale poza tym, co widać i tak nic tu nie ma :) |
Właśnie zauważyłam, że przystań Bratelli oglądana z góry wygląda łudząco podobnie do Preikestolen ;) |
Podążając za pnącą się w górę ścieżką, szybko nabieramy wysokości. Myślimy sobie nawet - a przynajmniej ja tak sobie myślę, że och jak fajnie, wespniemy się szybko na te kilkaset metrów ponad poziom morza, a potem będziemy przyjemnie spacerować po płaskim. Noooo nieeee, tak to jednak nie będzie. Ale póki co, o tym nie wiem. Wyciskam z siebie siódme poty na stromym podejściu i czekam na widoki, bo od kiedy wleźliśmy w las, niewiele więcej, poza nim samym oglądamy. Choć nie narzekam, bo las to ładny. Zwłaszcza, jak się lubi brzozy. Ja uwielbiam.
Gdzieś po drodze las na chwilę opuszczamy, a mijamy kilka chatek położonych na czymś w rodzaju stromej polany. Nie jestem pewna, ale to chyba były słynne norweskie hytty. Hytte to zazwyczaj niewielki domek, pełniący funkcję samoobsługowego schroniska, za pobyt w którym płaci się online, a klucz do niego dostajemy pocztą. No, nie każde tak działa, ale w dużym uproszczeniu tak to mniej więcej można opowiedzieć. Norwegia to naprawdę otwarty na turystów kraj. Przynajmniej, dopóki turyści zachowują pewne standardy, bo domyślam się, że jak raz czy drugi zrobią w takim domku chryję, to skończy się magia norweskiej turystyki. Za chatkami znów włazimy w las i mozolimy się ku górze. Szlak ogólnie nie sprawia trudności. Naczytałam się w internecie, że ta droga na Pulpit Rock, w odróżnieniu od standardowej, jest naszpikowana trudnościami. Trudność na całej trasie jest cała jedna - przejście po eksponowanych skałkach, ubezpieczone łańcuchem.
Tam faktycznie, kto wrażliwszy, może mieć jakiś problem. Ale to tylko kilka metrów. Inna sprawa to to, że ten szlak jest długi, bo od Bratelli do Preikestolen będziemy iść jakieś 6 godzin (8 kilometrów do skrzyżowania z drugim szlakiem, dalej jeszcze na oko z półtora). No i błoto. Przed błotem ostrzega się powszechnie tych, co idą na Trolltungę, tymczasem błoto na szlaku na Język Trolla, to będzie nic w porównaniu do niewymijalnych błotnistych kałuż, jakie napotykamy tutaj.
Wyłazimy wreszcie z lasu i dane nam jest powędrować trochę skrajem skał fiordu. Są widoki!
No, jeszcze tak zupełnie nie przekonałam się do specyficznego uroku fiordu (pisałam o tym więcej w poście opisującym przygody w drodze na Kjeragbolten), ale zaczęłam się powoli przyzwyczajać do tej dziwacznej jasności i bladości. Przez jakiś czas wędrujemy górą. Szlak wiedzie całkiem nieopodal urwiska, nie jest trudny, ale na pewno trzeba trochę uważać, coby się za bardzo nie zbliżać do krawędzi skał, bo wprawdzie nie urywają się one tu pod takim kątem, jak na Preikestolen, ale polecieć i tak zapewne można.
Lysefiord |
Nie ma może co narzekać - przejście tuż nad wodą wspominam jako chyba najładniejszy fragment szlaku, tyle że tu akurat... łapie nas deszcz. Nie wiem, czy to my nie mamy szczęścia na tym wyjeździe, czy po prostu Norwegia jest taka francowata dla wszystkich (przy czym raczej obstawiam to drugie). Straszy nas ten deszcz ciągle, wyjazd upływa nam pod znakiem sprawdzania aktualizacji prognoz i dostosowywania do nich swojej aktywności - co sprawia, że w wakacyjną sielankę wdziera się nerwówka, bo zwykle trzeba gdzieś pędzić, aby zdążyć rozbić namiot przed deszczem, ewentualnie - schować namiot, zanim zacznie padać, tudzież - siedzieć w namiocie, dopóki nie przestanie padać. Ma-sa-kra. O ile ogólnie wspomnienia z Norwegii mam bardzo miłe, to jak sobie przypomnę, ile nam krwi napsuł deszcz... odechciewa mi się kiedykolwiek tam wracać. A generalnie mam marzenie wrócić i zobaczyć Lofoty. Ktoś wie może, kiedy tam nie pada??? Wracając do szlaku, co to nam powrócił na samiuteńki poziom morza - no ładnie tu, nad tą wodą i można by tu siąść, odpocząć, odetchnąć, popatrzeć. Można by, ale... akurat pada! Nie jakoś mocno, ale jednak człowiek woli się raczej ruszać, a nie rozsiadać i moknąć. Lecimy więc dalej.
Mieszkałabym. |
Odpoczywałabym. |
Biwakowałabym. ;) |
Chlup, plusk, ćtap. |
Trol zaklęty w drzewo. ;) |
Odpoczywamy, stąd została nam jakaś godzina drogi, akurat wyszło słońce, chwilowo nam się nie spieszy. Trochę martwią nas kończące się zapasy wody - zamierzamy spać na Preikestolen. Na szczęście później okaże się, że na dalszej części szlaku nie zabraknie niewielkich stawów (wodę i tak przepuszczamy przez filtr). Wreszcie ruszamy. Trasa jest całkiem ciekawa, ale nawet nie ma jak zrobić ładnego zdjęcia, bo wszędzie ludziów jak mrówków. Idą tu wszyscy, starzy i młodzi, bardzo starzy i bardzo młodzi, ubrani turystycznie, niekoniecznie w sensie turystyki kwalifikowanej. Nie, nie czepiam się, niechaj sobie idą jak chcą, jedynie zauważam, że ów szlak to takie nasze molo w Sopocie, tyle że trochę wyboiste
Idziemy i my. Po kolejnej godzinie marszu, wyłania się przed nami imponujące urwisko, wraz z mrowiem ludzi, to siadających na jego krawędzi, to kładących się obok, to podskakujących na "trzy-cztery". Nie, tego też się nie czepiam. Sami będziemy się lada moment zachowywać podobnie. ;) Czyż nie po to się tu przede wszystkim przychodzi? ;)
Zdążyło się znów zachmurzyć, Ambona wita nas deszczem. Kulimy się przykucnięci przy plecakach, Bartek zerka w internety - popada dwadzieścia minut i przestanie, potem w nocy może trochę kropić, ale bez tragedii, natomiast jutro przed południem jebnie ostro. Czyli wiemy, co mamy robić - jutro przed południem być już w schronisku i tam oczekiwać na autobus na Trolltungę. Robi z nami ta pogoda co tylko chce. Padać istotnie niebawem przestaje. Urządzamy obchód skały, ale zdjęcia odkładamy na później (czytaj: na puściej), siadamy i siedzimy. Zauważamy, że wiele dogodnych miejsc pod namiot jest już zajętych, zajmujemy więc i my, na razie tylko dorodnie rozwalając na upatrzonej miejscówce nasze niemałe plecaki.
Nudno tak siedzieć. Przez chwilę mam pomysł, żeby uwiecznić aparatem katalog najpopularniejszych pozycji do zdjęć na Preikestolen, ale bez przerwy mi ktoś włazi w kadr, co mnie zniechęca. No, to idę na spacer, z którego wracam ponad godzinę później, tak mnie ponosi. Ponad pulpitem ambony jest kolejna skała, na którą ludzie włażą głównie po to, żeby popatrzeć na Preikestolen z góry. Warto się tam wdrapać, bo widok jest rzeczywiście ciekawy i rozleglejszy niż z samego Pulpit Rock.
Skała nad Preikestolen widoczna z oddali. |
Na skałę ponad amboną nie wchodzi się bynajmniej na wprost - jest stroma, w większości miejsc za bardzo, żeby tego w ogóle próbować, choć śmiałków nie brakuje. Jeśli patrzysz na nią z przodu - droga jest po prawej stronie, oznaczona tą samą literą "T", co wcześniej. Najpierw pnie się po kamieniach, potem wiedzie płaskim terenem z małym stawkiem, okrąża docelową skałę i wreszcie wskakuje na nią w pełni bezpiecznie. Trochę za krótka to dla mnie wycieczka, gdzieś tam widzę jakąś ścieżkę, ciągnącą się do tyłu, z dala od fiordu, idę nią kawałek, aż do miejsca, gdzie odsłania się widok na morze. Wreszcie obieram za cel wzniesienie, które widać obok Prekestolen. Świetnie się bawię, szukając przejścia na nie (kopczyków jest aż za dużo, niektóre mylą). Docieram do wielkiego kopca, dobrze widocznego z Preikestolen. Stąd mam ciekawy widok na ambonę. Też znany mi już wcześniej ze zdjęć, ale nie tak popularny, jak zdjęcia znad niej. Tu zapuszcza się trochę mniej ludzi.
W oddali widać kopczyk, który obrałam sobie za cel. |
Widok na Preikestolen i Lysefiord z okolicznego wzniesienia. |
Pulpit Rock widziany z boku - stąd najlepiej widoczne jest pęknięcie w skale, które podobno może spowodować jej zawalenie się w przyszłości. |
Z daleka widzę, że Bartek rozstawił namiot. Dzwoniłam do niego wprawdzie i machałam spod kopczyka, ale i od tamtej pory minęło już sporo czasu, wracam więc.
Szczyt skałki nad Prekestolen |
Mężczyzna postawił dom ;) |
Nie najlepiej się czułam, spacerując po skale, otoczona dziesiątkami innych osób, w większości pochłoniętych albo pozowaniem do zdjęć, albo robieniem ich innym. Myśl o tym, że jedno zachwianie równowagi zbyt blisko krawędzi mogłoby się skończyć kilkusetmetrowym swobodnym lotem, zaakcentowanym nagłym rąbnięciem w kamienne nierówne podłoże, nie była najprzyjemniejsza. Odłożyliśmy zdjęcia na później, nie tylko po to, by nie mieć w tle tłumu, ale też po to, by czuć się swobodniej.
Szamka w oczekiwaniu, aż Pulpit Rock nieco opustoszeje. |
Tak całkiem pusto, to się nie zrobiło. Właściwie, to na wieczór dopiero dotarła większość osób, planujących tu nocować. Miejsca na samym Preikestolen były już pozajmowane (tylko pozornie jest on płaski, w rzeczywistości namiot da się rozbić jedynie na paru jego fragmentach), amatorzy wschodu i zachodu słońca oglądanego z jednej z najsłynniejszych skał Norwegii musieli się zadowolić miejscami w tylnych rzędach, gdzieś w okolicy... I może było im tam zresztą o wiele lepiej niż nam, ale o tym później. Gdy skałę opuścili turyści dzienni, zapełniła się ona tymi nocnymi, których wprawdzie było o wiele mniej, ale wcale nie tak mało, jak można by przewidywać.
Teraz, kurde, my! ;) |
Shrek ja w dół patrzę! ;) Na nogach buty Chiruca Tasmania |
Tak oczekiwany zachód słońca, dupy dzisiaj nie urywa. Niebo robi się lekko różowe, a potem po prostu zapada zmrok. No nic, może wschód będzie ciekawszy. Bunkrujemy się w namiocie i próbujemy spać. Próbujemy, bo trójka naszych sąsiadów postanowiła rozpalić nieopodal nas ognisko. Niby nic złego czy dziwnego, wszak tutaj można. Yup, można. Tyle, że w niedalekich okolicach skały roślinność ogranicza się głównie do trawy, ewentualnie pojedynczych, wątłych krzaczków. Coś tam chłopaki nazbierali chrustu, jeszcze zanim się ściemniło, ale nie starczyło im tego na długo. A że noc była chłodna, a panowie spać najwidoczniej nie zamierzali, to bezpardonowo dokładali do ognia wszelkie znalezione na ambonie śmieci. A tego tutaj akurat pod dostatkiem - butelki, opakowania po czipsach, jednorazowe grille i akcesoria do nich. W sumie wszystko da się spalić, zwłaszcza, jak się to poleje benzyną, co sąsiedzi od czasu do czasu czynili. I może by nas to aż tak bardzo nie obchodziło, gdyby wiatr nie wiał akurat w stronę naszego namiotu. Do tego, sąsiedzi nasi rozmawiali sobie zupełnie głośno, a nawet od czasu do czasu głośno popierdywali. I taki to mieliśmy nocleg na łonie natury.
O świcie wypełzliśmy na zewnątrz, ale i wschód nas rozczarował. Znów, po prostu, powoli zrobiło się jasno. Żadnej wyskakującej ponad fiord złotej piłki słońca, żadnych odbierających mowę towarzyszących temu zjawisk, nic z tych rzeczy. Chmury. No cóż, nie utrafiliśmy.
Filmik Bartka:
Wprawdzie wirtualny spacer po Preikestolen to nie to samo, co prawdziwy, ale możecie taki odbyć, dzięki mapom Google o TUTAJ. :)
Po Norwegii dreptałam dzięki wsparciu marki Chiruca (w TYM modelu butów) oraz marki Quechua.
Świetna relacja! ;)
OdpowiedzUsuńI przy okazji - świetne wyczucie czasu, dziś właśnie zarezerwowałam bilety do Norwegii na przyszły rok. :D
Całkiem zaludniona ta przepaść ;)
OdpowiedzUsuńPrzepięknie :)
Ekstra...gratulacje..i zazdroszczę
OdpowiedzUsuńMagiczny ten wschód słońca ;)
OdpowiedzUsuńja znam przynajmniej 96 osób które nie lubią brzóz
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, wzbudziła wspomnienia...Preikestolen odwiedziliśmy przy okazji objazdówki po południowej Norwegii. W lipcu kilka lat temu...wtedy to dopiero były tłumy...do tego właśnie odbywał się zlot skautów norweskich....Kiedy dotarliśmy do Ambony, Lysefjorden i okoliczności przyrody pokrywała mleczna mgła. I potem zdarzył się cud...mgła poszła w górę...ech te widoki...ech ta Norwegia...
OdpowiedzUsuńProblem pękania i odpadania bloków skalnych pojawia się w Norwegii co jakiś czas. Nakręcili też film katastroficzny Bølgen (Fala). Osuwanie się bloków skalnych to naprawdę realne zagrożenie. Np góra Mannen w Romsdalen pęka szybciej niż Preikestolen. (W 2017 przesunęła się o 20 cm). Mieszkańcy doliny znajdującej się u jej stóp byli już kilkakrotnie ewakuowani.
Pozdrawiam z Gdańska.
Przepiękne widoki. Aż chce się tam być :)
OdpowiedzUsuń