(Mój prześmiewczy ton wynika z okropnego wyświechtania tych słów - padają bowiem zawsze, w ilości nieprzebranej, pod każdym artykułem o wypadku górskim. I niby nie ma w nich nic kłamliwego - bo tak, pokora w górach to w sumie przydatna cecha i na pewno nie zaszkodzi kierować się tym zdaniem. Ale wraz z tymi słowami płynie niestety niesprawiedliwy zarzut, jakoby osoba, której się wypadek przydarzył, pokory nie miała. O czym oczywiście komentujący zwykle nie mają bladego pojęcia... A to już jest nie w porządku. Wypadki zdarzają się najpokorniejszym. Wypadki się po prostu zdarzają - jak to wypadki - każdemu. Brzydzę się obrażaniem ich ofiar. A komentarz pod informacją o czyjejś śmierci, brzmiący "do gór trzeba mieć pokorę" - jest niczym innym jak obrażaniem ofiary.)
Góry są terenem przysparzającym wielu zagrożeń i wymagają odpowiedzialnego podejścia. I to nie tylko szlaki słynące z trudności i mrocznych statystyk, ale w ogóle, całe góry. Dlaczego zatem góry są niebezpieczne? Ano dlatego:
Niebezpieczeństwo nr 1: Przepaście
To, co przychodzi na myśl, jako pierwsze skojarzenie z zagrożeniami gór, to fakt, że w górach można spaść. A jak spaść, to pewnie w jakąś przepaść. Taka wzorcowa przepaść jest na przykład na Giewoncie - podchodzisz do krawędzi, a za nią już nic, tylko duuuuużo powietrza. Taki balkon na wieżowcu, tylko bez barierki. To, że z czegoś takiego można zlecieć, jest dość oczywiste.
Większość szlaków wiedzie jednak terenem nie otoczonym aż taką lufą. Najczęściej obok ścieżki opada zbocze. Stromo, bo stromo, ale opada, a nie urywa się. Czasem nawet nie jest skaliste, tylko zielone, trawiaste, jedynie trochę poprzeplatane kamieniami. I tu już wyobraźnia nie podpowiada zagrożenia w sposób tak oczywisty, jak nad krawędzią. A powinna, bo jest ono właściwie takie samo.
Upadki górskie zwie się "lotami" i to pogłębia jeszcze skojarzenia, że jak ktoś spadł, to znaczy, że leciał, leciał, leciał, aż nie plasnął o podłoże. Owszem, bywa i tak. Zwykle jednak lot w górach, to od początku turlanie się. Turlanie jednak niekontrolowane i coraz szybsze, czasem bardziej koziołkowanie niż turlanie, po wyboistym terenie, czasem najeżonym skałami, czasem przez kolejne wysokie progi i wiele wieeelee metrów. A do tego niepotrzebna jest spektakularna lufa.
Nie zawsze przepaść jest tak oczywista... (to akurat poza-szlak, droga na Cubrynę) |
Jak się ustrzec?
- Ostrożność, uważność, czujność. Wzmożona, nigdy nie usypiająca.
Oczywiście stuprocentowego bezpieczeństwa nawet ona nie zapewni, zawsze
bowiem może zdarzyć się coś niespodziewanego, czego przewidzieć i
ustrzec się nie sposób - na przykład z góry będzie leciał na Ciebie inny
turysta. Ale to nie zwalnia z myślenia i czuwania.
Przy okazji BloGÓRsfery zapytałam znanego taternika, Andrzeja Marcisza, czy nie boi się tego, co robi w górach. Odpowiedział mniej więcej: "Nigdy, nawet na chwilę, będąc w górach nie zapomniałem o tym, gdzie jestem. Może dlatego nigdy w górach nic mi się nie stało. Za to spadłem z własnego dachu, co wydawało się niemożliwe". Andrzej przyjechał do nas z nogą w gipsie po złamaniu pięty, podczas remontu dachu...
To jest trudne, tak cały czas myśleć o zagrożeniach. Bo tyle pięknych widoków dookoła, bo pogaduchy i żarty z towarzystwem, bo może by tak zdjęcie zrobić, bo myśli uciekają już na szczyt albo do zimnego piwa lub ciepłego schroniska - w zależności od pory roku. Mnie samej dużo razy zdarzało się łapać na tym, że nie uważam, że nie myślę o tym, gdzie jestem i o możliwych konsekwencjach ewentualnego upadku w takim terenie. W tym dwukrotnie - przybliżając się już całkiem niebezpiecznie do podłoża. Więc tak, to jest cholernie trudne, zachować nieustającą czujność. Ale potrzebne. - Coraz popularniejszym sposobem zabezpieczania się przed upadkiem w
Tatrach jest autoasekuracja (wykorzystywana tradycyjnie na drogach typu
via ferrata, np. w Dolomitach). Polega ona na wyposażeniu się w uprząż
wspinaczkową oraz specjalną lonżę z absorberem. Lonżę tę przymocowuje
się do uprzęży, a z drugiej strony, dwoma karabinkami - np. do łańcucha.
Karabinki są dwa, dla zwiększenia bezpieczeństwa - dzięki temu, zawsze
pozostaje się wpiętym przynajmniej jednym karabinkiem (chodzi o moment
przepinania pomiędzy kolejnymi łańcuchami, czy na prawdziwych via
ferratach - odcinkami stalowej liny). Absorber energii to element lonży,
który ma za zadanie...nigdy nie zgadniecie! Absorbować energię. :)
Energię ewentualnego upadku. Prawidłowe zastosowanie prawidłowej lonży
(prawdziwej lonży do via ferrat!) znacząco zwiększa szanse wyjścia cało z
lotu - bo zamiast lecieć (czy też turlać się/koziołkować) do podstawy
zbocza, zatrzymamy się w którymś momencie na lonży. Absorber (który
zwykle jest pakietem zszytych taśm, zszycia te rozrywają się podczas
wyhamowywania upadku) zaś sprawi, że szarpnięcie powinno być znośne dla
naszego kręgosłupa.
Tak się składa, że mam w domu lonżę do via ferrat, to pykłam parę zdjęć poglądowych.
Karabinek w tym konkretnym modelu lonży sam się nie otworzy. Aby go odblokować, naciskam całą dłonią srebrną blokadę, dzięki temu mogę kciukiem otworzyć karabinek. |
Wnętrze absorbera - zwinięta i zszyta taśma. Dzięki temu, że taśmy prowadzące do karabinków są przeszyte gumką, są elastyczne i nie plączą się pod nogami. |
- Używanie lonży jest generalnie spoko, ale ma trzy słabe punkty:
- po pierwsze - tatrzańskie szlaki nie są w pełni przystosowane do używania autoasekuracji, głównie pod tym względem, że łańcuchy gdzieniegdzie są, a gdzieniegdzie ich nie ma, a - oczywiście - wpinać się można tylko w te łańcuchy, które SĄ, bo w te, których nie ma, byłoby raczej trudno. A zatem jeśli ktoś wybiera się np. na Orlą Perć z zamysłem, że przejdzie ją z użyciem lonży, to może się zdziwić, gdy na sporej części trasy (wcale niełatwej i nie pozbawionej ekspozycji) nie będzie miał do czego się przypiąć.
- po drugie - autoasekuracja osłabia czujność, będąc przypiętymi, mamy większe wrażenie nieśmiertelności, bo "nawet jak zacznę lecieć, to zatrzymam się na lonży", tymczasem... lepiej jest jednak nie latać, nawet z lonżą. Nigdy nie wiemy, jak będzie przebiegał nasz upadek, czy po drodze o coś nie zahaczymy, jak długi będzie w rzeczywistości lot - bo to zależy w dużej mierze od tego, jak wysoko wyszliśmy ponad ostatnią kotwę (to na niej zatrzymają się karabinki, a dopiero potem zaczniemy zatrzymywać się my), czy absorber spełni swoje zadanie tak jak powinien, czy upadając nie strącimy kogoś innego... Wiele osób podkreśla, że dla nich używanie lonży to było "plus sto do psychiki". No właśnie... Tak, jakby lonża gwarantowała absolutne bezpieczeństwo. Nie robi tego. Prawidłowo używając prawidłowej lonży, na przystosowanym do tego szlaku, jesteśmy bezpieczniejsi, ale nie w stu procentach bezpieczni. Ostrożność lepiej zachować.
- po trzecie - tatrzańskie DIY, czyli może jednak... nie róbcie tego w domu. Prawidłowa lonża do via ferrat, to lonża do tego celu wyprodukowana - z odpowiednich taśm, posiadająca absorber i dwa karabinki. We wspinaczce, owszem, stosuje się inny, prostszy rodzaj lonż, ale są to lonże, na których nikt nie zamierza latać (!). Lonża używana przez wspinaczy i samodzielnie montowana z pojedynczej taśmy, bez absorbera, ma zabezpieczyć przed spadnięciem ze stanowiska. Wspinacz stoi, lonżą z taśmy jest wpięty do stanowiska, a jeśli się przewróci lub zacznie zsuwać, to szarpnięcia prawie nie będzie, bo jest wpięty niemal na sztywno (czasem wręcz wisi na lonży).
Na tym zdjęciu jestem wpięta do stanowiska lonżą z taśmy. Taśma jest lekko napięta, nie wiszę na niej, stoję dość daleko od stanu (czasem na stanowisku się wisi, to też normalne) w przypadku, gdybym zaczęła się zsuwać, nie byłoby szarpnięcia, albo byłoby niewielkie, gdybym podeszła bliżej stanu. Natomiast nie wolno mi w takiej sytuacji wyjść ponad stanowisko, np. usiąść na kamieniu wyżej, bo gdybym stamtąd spadła, szarpnięcie mogłoby zerwać taśmę, albo mój kręgosłup. (Bartek jest przyasekurowany wyblinką z liny) fot. Bartek |
- Co innego, gdy się idzie, wychodzi się ponad punkt wpięcia (którym w przypadku łańcucha jest kotwa, bo to na niej się zatrzymamy). Na Orlej Perci samodzielnie zmontowana lonża z taśmy nie stanowi żadnego zabezpieczenia! Po pierwsze - przy dynamicznym obciążeniu może pęknąć. Po drugie - jeśli jakimś cudem nie pęknie, to złamie kręgosłup. Samodzielnie wykonaną lonżą, bez absorbera energii, można się co najwyżej wpiąć na chwilę, żeby bezpiecznie odpocząć. Poruszać się z nią nie należy. Chcesz chodzić z lonżą - kup sobie lonżę do via ferrat.
(Warto w tym temacie poczytać o współczynniku odpadnięcia).
- Pozostaje jeszcze wątek asekuracji partnerskiej, czyli liny. Dla wielu osób lina = profesjonalizm i bezpieczeństwo. "Macie linę, a to ja umywam rączki, jesteście bezpieczni, mogę się od was tylko uczyć". Tymczasem to nie jest tak, że jak dwie osoby się zwiążą paroma metrami liny, to już są bezpieczne. Wręcz przeciwnie - nieumiejętne używanie liny może podwoić zagrożenie, ponieważ błędy partnerów będą wpływać na nich nawzajem.
Żeby używać asekuracji liną, pojęcie o niej trzeba mieć już dość spore, wiedzieć, co to stanowisko, co to przelot, co to asekuracja własna i czego się do niej używa. W innym przypadku, krzywda może dotknąć dwóch osób zamiast jednej.
Tekst o tym, jak zacząć się wspinać TUTAJ.
- Natomiast zabezpieczeniem wartym polecenia każdemu jest kask. Kask wspinaczkowy - uściślijmy, nie rowerowy czy budowlany. Odpowiednio założony kask może nie wyratuje z każdej sytuacji, ale znacząco zwiększy szanse przeżycia upadku, jak i oberwania kamulcem lecącym z góry.
Niebezpieczeństwo nr 2: Nierówność terenu
Tam, gdzie wysoko, stromo i lufa dookoła, fakt, że pod nogami wyboiście, nierówno, a czasem droga staje dęba i trzeba się wspomagać rękami w jej przechodzeniu, wpływa dodatkowo na możliwość pofrunięcia.
Ale nierówność terenu może sprawić problemy też na niżej położonych trasach.
Szlak na Przełęcz pod Chłopkiem, tu jeszcze schodki, dalej jest gorzej. Opis szlaku do znalezienia w zakładce "przewodnik". |
Kamyyyyyyczkiiiii, duuuużo luźnych kamyczków pod Rohatką. Tak, nimi wiedzie szlak. Opis do znalezienia w zakładce "przewodnik". |
Jak się ustrzec?
- Na pewno nie zaszkodzi przemierzać szlaki w butach odpowiednich do trekkingu, choć i one pełni bezpieczeństwa nie zagwarantują.
- Ostrożność też się zawsze przyda. :)
- Kask też czasem pewnie by nie zaszkodził, no ale nie oszukujmy się, nikt nie będzie chodził w kasku po dolinnych ścieżkach...
Niebezpieczeństwo nr 3: Pogoda
Zacznijmy od tego, że pogoda, jak i warunki panujące na tatrzańskich szlakach, mogą znacznie odbiegać od tego, co się w tej samej chwili dzieje w Zakopanem i innych okolicznych miejscowościach, nie mówiąc o reszcie Polski. To znaczy: w Zakopanem może być pogodnie i słonecznie, a w górach w tym samym czasie chłodno, chmurno, mgliście i deszczowo. Bywa też na odwrót, zwłaszcza zimą, gdy zjawisko inwersji sprawia, że chmury spowijają całe Podhale, a położone powyżej półtora tysiąca metrów szlaki zalane są słońcem (wygląda to TAK). Częściej jednak mamy do czynienia z tą pierwszą sytuacją, a więc w mieście pięknie, w górach kiszka.
Lipiec w Tatrach ;) :
A czasem jest z kolei stanowczo za gorąco... |
Pogoda przekłada się poniekąd na stan szlaków - mogą być mokre (czasem zupełnie zalane), oberwane, zablokowane np. powalonymi drzewami, oblodzone, zasypane śniegiem, czego nie da się stwierdzić, zerkając na Tatry z perspektywy Krupówek (no, poza śniegiem w dużych ilościach, który widać z daleka, pojedynczych płatów jednak nie widać).
Kolejna cecha tatrzańskiej pogody to ta, że franca lubi być zmienna. Niebo nad Tatrami czasem bywa zdecydowane i albo cały dzień skąpi choć jednej chmurki, która uchroniłaby przed żarem, albo betonuje się na tydzień jedną wielką chmurą. Zwykle jednak jest dynamiczne: to postraszy kłębowiskiem chmur, to zupełnie się rozwieje, odsłaniając nagle, ukryte wcześniej horyzonty, to przypraży słońcem, to zrosi krótkotrwałą mżawką, przywieje mgłę, zdawałoby się znikąd, albo uformuje tuż nad naszymi głowami paskudną burzę.
Ta mnogość zjawisk pogodowych, jakie możemy napotkać w Tatrach w ciągu kilku godzin, niesie za sobą sporo zagrożeń:
- burze to oczywiste niebezpieczeństwo porażenia piorunem
- utrzymująca się długo piękna pogoda niesie za sobą ryzyko poparzeń i udarów słonecznych (jak też psujących się w plecaku kanapek)
- nagłe ochłodzenie, czy deszcz, jak i przebywanie przez kilka godzin w drobnym deszczu lub silnym wietrze, w przypadku braku ciepłych/wodoodpornych ubrań, spowodować może poważne wychłodzenie, a co za tym idzie osłabienie organizmu
- mgła powoduje ryzyko utracenia orientacji w terenie oraz pobłądzeń
- pokrywa śnieżna czy lodowa to oczywiste zagrożenie poślizgnięciami, dlatego zimą często niezbędne jest używanie raków i czekana
- oblodzenie czy niewielki opad śniegu, mogą zdarzać się nawet w środku lata, zalegają również płaty starego śniegu - ryzyko poślizgnięcia
- świeży, głęboki śnieg, może uniemożliwić poruszanie się
- wiatr, wbrew pozorom, też może stanowić duże utrudnienie wycieczki, a nawet zupełnie ją przekreślić; silny wiatr nie pozwala poruszać się w pozycji wyprostowanej, odbiera równowagę, przewraca, co jest po prostu niebezpieczne, bo może powodować upadek lub utknięcie w miejscu i niemożliwość pójścia dalej (jak i z powrotem), dodatkowo silne podmuchy wiatru potrafią sprawić, że ciężko jest złapać oddech
Jak się ustrzec?
- Każdorazowo przed wyjściem w góry, sprawdzać prognozę pogody (przykładowe portale: pogoda.topr.pl, meteo.pl , mountain-forecast.com , yr.no , przydatny jest też profil na facebook'u "polskie góry"). Dobrze przy tym pamiętać, że różne portale, korzystające z różnych modeli, podawać mogą różne prognozy... Do pogodowych przepowiedni zawsze warto zachować dozę dystansu i nieufności, zwłaszcza, jeśli prognozy różnią się między sobą.
- Bardzo ważne jest monitorowanie warunków panujących na górskich szlakach. Duże pojęcie o nich daje już zerknięcie na kamery TOPR-u (link TUTAJ, a na TEJ stronie można przejrzeć też warunki panujące w ostatnich godzinach, czy nawet dniach). Jeśli jesteś użytkownikiem facebook'a, wyszukaj na nim kilka grup tatrzańskich i dołącz do nich - mnóstwo ludzi codziennie wrzuca na nie zdjęcia ze swoich wycieczek. Na FB funkcjonuje też profil Aktualne warunki w górach, na którym administratorka umieszcza nadesłane przez ludzi aktualne zdjęcia i informacje (warto nie tylko obserwować, ale też podsyłać własne). O panujących na szlakach warunkach i związanych z nimi zagrożeniach, komunikuje w specjalnym raporcie Tatrzański Park Narodowy na swojej stronie w zakładce "zwiedzaj".
- Bądź gotowy na wszystko. Nawet jeśli prognozy sprzyjają Twoim marzeniom o słonecznej wycieczce, miej ze sobą coś, co ochroni Cię przed chłodem, wiatrem i deszczem. Nawet jeśli przez cały dzień ma być pochmurno - przelej do małej buteleczki odrobinę kremu z filtrem i weź ze sobą.
- Jeśli wiele prognoz przewiduje burze, lepiej odpuść wychodzenie na szlak. Nie wszystkie burze jednak da się przewidzieć. Zwłaszcza w gorące dni, burze powstają w wyniku zjawiska konwekcji i czasem stanowią obowiązkowy mocny akcent na koniec dusznego popołudnia. Nie zawsze zdążymy przed nimi uciec lub się schronić. Aby wiedzieć, jak zachować się w czasie burzy, minimalizując ryzyko zostania porażonym przez piorun, obejrzyj TEN materiał.
- Zimą należy mieć ze sobą wyposażenie i sprzęt niezbędny do turystyki zimowej (oraz umieć go używać). Tekst o tatrzańskiej zimie dla baaaaaardzo początkujących TUTAJ.
Niebezpieczeństwo nr 4: Pobłądzenia
Wprawdzie, jeśli poruszamy się szlakiem, zwłaszcza latem, pobłądzenie nam grozić nie powinno. Szlaki są zwykle nieźle oznaczone, ponadto ułożone i wydeptane, a więc odróżniają się od otoczenia. Tu i ówdzie wisi łańcuch, który też potwierdza, że jesteśmy na szlaku, no i prawie zawsze przemieszcza się nimi masa ludzi. A jednak, wbrew pozorom, ze szlaku nie tak trudno jest niechcący zejść.
Zdarza się, że od szlaków odbijają ścieżki, które szlakami nie są. Mogą to być ścieżki taternickie, prowadzące pod ściany, mogą to być dróżki wydeptane przez kozice, a mogą to być trakty kończące się ustronnymi miejscami, najeżonymi od chusteczek higienicznych. Albo zwykłe ślepe zaułki, w które zagalopowało się tak wielu turystów, że aż wydeptała się ścieżka.
Szlak przez Kozią Przełęcz, zejście na stronę Doliny Pięciu Stawów i żleb, w który bardzo wiele osób niechcący się pakuje |
Bywa i tak, że szlak wiedzie prosto jak strzała, po czym nagle skręca. Tak nagle, że można fakt jego skręcenia przeoczyć i pruć dalej przed siebie. No i jeszcze jest mgła, która może sprawić, że ścieżka zniknie nam z oczu, jest zapadający zmrok, jest uciekanie przed deszczem i wiele innych stresujących okoliczności, które mogą sprawić, że się zamotamy. Może się zdarzyć, że pomylimy szlak i ockniemy się w środku zupełnie obcego terenu, nie mając pojęcia, gdzie jesteśmy. Bez względu na przyczynę - pobłądzenia się po prostu zdarzają.
A może się zdarzyć tak, że pójdziesz zimą do nieprzedeptanej doliny, zaczniesz się w niej kręcić w kółko, aż w końcu utkniesz w kosówkach. Been there, done that. |
Jak się ustrzec?
- Zaopatrzyć się w mapę, planować wyjścia przy jej użyciu. Również w czasie trwania wycieczki, raz na jakiś czas zerkać na mapę i kontrolować, czy się dobrze idzie. Ogólnie, mapa na górskim szlaku, to jest taka podstawa.
- Ostrożność - jak zawsze na propsie. Nie leźć przed siebie jak bezmyślne cielę, ale rozglądać się, sprawdzać, czy nadal idziemy szlakiem. To oznacza też czasem - nie iść tak, jak idą wszyscy. Bo może się zdarzyć, że wszyscy przed Tobą pójdą źle. Zamiast iść za nimi, lepiej ich zawróć na prawidłową drogę.
(Ale wspinaczy zostaw w spokoju, do nich nie krzycz, że są poza szlakiem ;) ) - Samo pobłądzenie, pomylenie szlaku, czy oddalenie się od niego, nie stanowi jeszcze wielkiego niebezpieczeństwa. Ważne jest to, jak się w sytuacji tego pobłądzenia zachowamy. Przede wszystkim, zdawszy sobie sprawę z faktu pobłądzenia, nie należy iść dalej. Trzeba natomiast próbować się cofnąć w stronę, z której się przyszło i tam odnaleźć zagubioną ścieżkę. Jeśli to się nie udaje, lub jeśli dotarliśmy w trudny teren, po którym poruszanie się ma wszelkie znamiona narażania się na niebezpieczeństwo (jest wybitnie stromo, krucho, ślisko itp.) - czas wezwać pomoc. Zabłądzenie w dobie telefonów komórkowych raczej rzadko kończy się śmiercią z wyczerpania czy głodu, wciąż istnieje jednak zagrożenie wpakowania się pod wpływem zgubienia ścieżki, w taki teren, z którego nie da się już ani bezpiecznie wyjść, ani nawet bezpiecznie poczekać w nim na pomoc. Sława kominu Drege'a wzięła się właśnie z przypadków pobłądzeń pod Granatami, których ofiary, zamiast wracać ku górze w poszukiwaniu zgubionego gdzieś tam szlaku, uparcie próbowały schodzić coraz trudniejszym i groźniejszym żlebem. Podobne przypadki zdarzały się też np. w masywie Czerwonych Wierchów. A zatem: zgubiłeś szlak - wracasz i próbujesz go odnaleźć, zaplątałeś się w teren wykraczający poza Twoje umiejętności - siadasz, jeśli to niemożliwe, to kucasz przytrzymując się skały, albo w inny bezpieczny sposób zatrzymujesz się, dzwonisz po TOPR (bo masz ze sobą naładowany telefon, prawda?). I czekasz na pomoc. Nie próbujesz przemieścić się w wygodniejsze miejsce, nie podejmujesz prób dotarcia do towarzysza, który polazł jeszcze dalej, już nic nie kombinujesz, tylko czekasz na pomoc. Był taki przypadek wiosną w okolicy Krzyżnego, że kobieta wezwała pomoc dla siebie i koleżanki, razem z którą zgubiła szlak i zapchała się w groźny teren. Gdy nadleciał śmigłowiec, dzwoniąca była już martwa, bo po zakończeniu połączenia, zaczęła się przemieszczać ku towarzyszce swej niedoli...
- Może się zdarzyć, że w górach zaginiesz i nie będziesz mógł nawiązać kontaktu ze światem poza-górskim, bo na przykład spadnie Ci telefon, albo będziesz na tyle pokiereszowany, że nie będziesz w stanie po niego sięgnąć (nie wspominając o tym, że możesz też po prostu umrzeć). Nawet jeśli nie wezwiesz pomocy, prędzej czy później ktoś Cię pewnie zacznie szukać. Pewnym rozwiązaniem jest niewychodzenie na górskie wycieczki samotnie, ale... nie jest powiedziane, że dwóm czy więcej osobom, nieszczęście nie może przytrafić się jednocześnie... Aby ułatwić służbom ratunkowym zadanie jak najszybszego odnalezienia siebie, zawsze pozostawiaj komuś informację o tym, gdzie się wybierasz. Komu?
Najlepiej po prostu osobom bliskim. Warto wtajemniczyć przynajmniej jednego członka rodziny lub bliskiego znajomego, co do rejonu, w jaki się wybieramy (a w razie zmiany planów, aktualizować informacje). Gdybyśmy nagle przepadli, nie trzeba będzie za nami przeczesywać całych Tatr, a tylko ich wybrany fragment. To znacząco ułatwi pracę ratownikom, no i zwiększy nasze szanse, jeśli je w ogóle jeszcze będziemy mieć.
UWAGA! Książki wyjść leżące w schroniskach służą do wpisywania jedynie wyjść taternickich (czyli wspinaczkowych, wycieczki po szlakach do nich nie należą)! W większości z nich jest wydrukowana taka informacja na każdej stronie. Nie wpisujemy do nich swoich wyjść na szlaki, nawet te trudne!
Dlaczego? Czy życie i bezpieczeństwo turysty jest mniej ważne od życia i bezpieczeństwa wspinacza? Nie. Po prostu taterników na drogi wspinaczkowe dookoła danego schroniska wychodzi w ciągu dnia maksymalnie kilkudziesięciu. Pod wieczór, dyżurujący w schronie ratownik, zagląda do książki i sprawdza, czy wszyscy wypisali się o deklarowanych godzinach. Jeśli ktoś zakładał, że wróci o 19-tej, godzina ta już minęła, a delikwent nie potwierdził w książce, że bezpiecznie wrócił, to ratownik wpisuje w telefon numer zostawiony w książce i do gościa dzwoni. Wiem, bo odebrałam taki telefon, kiedy się spóźniliśmy, schodząc z Filara Świnicy. Kilkudziesięciu wspinaczy łatwo jest skontrolować, zadzwonić do wszystkich, którzy nie wypisali się po powrocie ze wspinaczki - żeby dowiedzieć się, czy nie zrobili tego, bo jeszcze schodzą, czy może mają problemy, czy po prostu zapomnieli, albo zeszli na inną stronę i nie po drodze było im do tego schroniska (jest możliwość wypisania się w innym schronie, ale trzeba od razu zastrzec to we wpisie).
A teraz turyści. Setki, tysiące turystów. Jeden pójdzie na Karb z zamiarem wejścia na Kościelec, ale zrezygnuje, przejdzie się Doliną Gąsienicową, wdrapie na Świnicką Przełęcz, przespaceruje na Kasprowy i stamtąd zjedzie kolejką do Kuźnic, już nie zahaczając o Murowaniec, choć rano miał taki plan. Inny ruszy z Morskiego Oka na Wrota, ale przy okazji skoczy na Szpiglasową Przełęcz, urzeknie go widok na Piątkę i zejdzie na tamtą stronę, choć początkowo zamierzał wracać przez Morskie Oko. Jeszcze innego burza, deszcz albo zmęczenie zmusi do nagłej zmiany planów. Teraz wyobraźmy sobie, że wszyscy turyści wpisują się do książek wyjść. Setki, tysiące turystów. Jedna książka zapełnia się wpisami do południa, drugiej ledwo starcza do wieczora. Ratownik siada, zaczyna to wszystko wertować, dzwoni do turysty, co miał iść na Kościelec, a wylądował w wagoniku kolejki na Kasprowym, do turysty, co miał tylko skoczyć na Wrota i wrócić, a zaniosło go do innej doliny, do turystki, która w połowie Orlej Perci stwierdziła, że ma dosyć i zeszła na inną stronę niż planowała... dzwoni do kilkuset turystów, którzy zapomnieli się wypisać z książki lub nie mogli tego zrobić, bo zeszli inną drogą. Codziennie. To jest po prostu nie do zrobienia. Zostawmy książki wyjść wspinaczom. Informacje o swoich planach, zostawiajmy bliskim, którzy pierwsi zaczną nas szukać, w razie, gdybyśmy zniknęli.
Książka wyjść taternickich w Murowańcu |
Niebezpieczeństwo nr 5: Wyczerpanie
Chodzenie po górach wymaga wysiłku. Tatrzańskie szlaki, zwłaszcza te szczytowe, są długie. Wycieczka, od wejścia na teren Parku, do wyjścia z niego, zajmuje kilka lub nawet kilkanaście godzin. Do tego najczęściej nie chodzi się po płaskim, tylko - jak to w górach - pod górę. Bez kitu, idzie się zmęczyć.
(Warto poczytać o Wincentym Birkenmajerze i Zbigniewie Abgarowiczu, np. w opowiadaniach Żuławskiego; tamte przypadki to wprawdzie zimowa wspinaczka, a nie letnia turystyka, ale tak czy owak, pewne wnioski można wyciągnąć.)
Jak się ustrzec?
- Jeśli lubisz góry i długie górskie wycieczki, poświęć się dla nich troszeczkę i polub też ruch poza górami. Zadbaj o kondycję na nizinach: biegaj, jeździj na rowerze, zamiast wozić tyłek wszędzie samochodem lub autobusem - przejdź się czasem pieszo, maszeruj z kijkami, pływaj... No chyba, że jesteś w górach na tyle często, że tam wyrabiasz formę. Nie musisz być sportowcem, ale trochę się ruszaj. No weeeeeź, dla gór tego nie zrobisz?
A jeśli już przyjechałeś w góry prosto zza biurka, poświęć pierwsze dni na wycieczki krótsze, te dłuższe zostawiając sobie na dalszą część pobytu. - Miej ze sobą odpowiednią ilość wody i jedzenia. Woda jest ciężka i nikomu nie chce się nosić kilku jej litrów na plecach, ale no kurczę... jest jakby niezbędna, żeby się nie odwodnić. Jeśli szlak przebiega w pobliżu strumieni, można nastawić się na uzupełnianie butelek (choć dobrze jest mieć świadomość, że płynąca nimi woda nie jest w pełni bezpieczna). Co do jedzenia - bierz takie, które się szybko nie zepsuje i które sprawi, że dostarczysz swojemu organizmowi energii (przykłady TUTAJ).
Niebezpieczeństwo nr 6: Lawiny
Zagrożenie nie występujące w Tatrach latem, za to powszechne zimą. Zagrożenie potężne i dość nieprzewidywalne. Pojawiające się prawie zawsze, gdy tylko zalega pokrywa śnieżna. Zagrożenie lawinowe określa pięciostopniowa skala, przy czym dobrze jest mieć świadomość, że już pierwszy stopień oznacza realną możliwość zejścia lawiny, drugi oznacza już zagrożenie całkiem wysokie (to przy drugim stopniu zdarza się najwięcej porwań ludzi przez lawiny), trzeci - zagrożenie bardzo wysokie, czwarty - ekstremalne, tak ekstremalne, że w Tatrach pojawia się raz na kilka lat (ostatniej zimy obowiązywał przez kilka dni), a piąty to zagrożenie nie tylko dla turystów znajdujących się w górach, ale i dla okolicznych miejscowości (w Tatrach nie występuje). Oznacza to tyle, że już przy pierwszym stopniu może się zdarzyć zostać porwanym przez lawinę, a przy drugim jest to nawet całkiem prawdopodobne.
Lawina na zboczach Miedzianego (trasa na Szpiglasową Przełęcz). |
Jak się ustrzec?
- Nie chodzić zimą w góry. Albo...
- Chodzić bardzo dużo zimą w góry, dzięki czemu nabierze się doświadczenia i będzie się w stanie ocenić, na ile dany fragment trasy jest bezpieczny. (O ile przed nabraniem tego doświadczenia, nie polecimy z lawiną, rzecz jasna...). Aczkolwiek, to doświadczenie nie daje stuprocentowej pewności w ocenie warunków. Wchodzenie zimą w górski teren, zawsze wymaga zaakceptowania ryzyka. To, czego uczy doświadczenie, to tak naprawdę szacowanie ryzyka - ocenianie, czy jest duże, czy małe, akceptowalne, czy nie do przyjęcia. Ale jakieś ryzyko zawsze jest.
- Pójść na kurs lawinowy. Uczestnictwo w takim kursie nie gwarantuje ewolucji w eksperta od lawin, ale coś tam uświadamia i czegoś uczy. (Najbardziej szokująca wiedza, jaką ja wyniosłam z kursu, to że "duże obciążenie dodatkowe" pojawiające się w opisie drugiego stopnia zagrożenia lawinowego, to jest... jeden piechur...) A nawet, gdyby po kursie człowiek się stawał od razu lawinową alfą i omegą, to nie należy zapominać, że "lawina nie wie, że jesteś ekspertem". Własne wrażenia z kursu lawinowego opisałam TUTAJ.
- Na zimowe wycieczki wychodzić z ABC lawinowym (detektor, sonda, łopatka), własnym lub wypożyczonym. Ruszać z detektorem ustawionym na nadawanie. Jeśli przysypie nas - nasi towarzysze będą mieli szansę próbować nas szukać i wykopać (o ile oni pozostaną na powierzchni). Jeśli będzie miał kto zawiadomić pomoc, to przybyły na miejsce TOPR, też pierwsze, co zrobi, to odpali detektor, żeby sprawdzić, czy nadajemy, i za jego pomocą spróbować nas odnaleźć. Jeśli przysypie nam towarzyszy, to również będziemy mieli szansę próbować ich odnaleźć jeszcze przed dotarciem ratowników. Kluczowe dla uratowania osoby spod lawiny jest pierwsze piętnaście minut, helikopter może w tyle nie dolecieć, choć w polawinowej gorączce po pomoc zadzwonić należy i tak jak najszybciej. Sonda jest po to, żeby dokładnie zlokalizować położenie człowieka pod śniegiem i nie tracić czasu na kopanie dookoła. Łopatka... cóż, bez łopatki, to, wybaczcie dobitność, ale chuja wielkiego można w śniegu wykopać (o czym ja się przekonałam na szczęście nie na lawinisku, a jedynie szykując sobie płaskie miejsce pod biwak).
- Zainwestować w plecak lawinowy. Taki plecak, po pociągnięciu za rączkę w newralgicznym momencie, pompuje się (ma wszyte specjalne "skrzela" i zamontowany mechanizm je pompujący), dzięki czemu zwiększa objętość "człowieka", nie zwiększając jednocześnie jego wagi, co pozwala, w większości przypadków, utrzymać się na śniegu. To rozwiązanie wydaje się najbardziej skuteczne. Odpalenie plecaka lawinowego w dziewięćdziesięciu przypadkach na sto, kończy się takim zatrzymaniem w lawinie, że twarz jest na wierzchu, a to w sumie najważniejsze, bo lawina najczęściej zabija dusząc. Oczywiście, plecak nie chroni przed skręceniem w lawinie kręgosłupa, uderzeniem w stojące na jej torze drzewo, połamaniem żeber itp. Jest oczywiście mega drogi, ale jak człowiek pomyśli, co może uratować, to jakoś inaczej patrzy na tę cenę.
Niebezpieczeństwo nr 7: Odosobnienie
Wchodząc w teren górski oddalamy się od cywilizacji. Tu nie ma sklepów, gdzie możemy schować się przed gwałtowną ulewą albo kupić coś do jedzenia, gdy zgłodniejemy. Nie ma aptek, do których można by szybko skoczyć po plaster albo coś na ból głowy. Na większości szlaków nie ma toalet, gdzie... no, wiadomo. Schroniska są rozsiane w kilkukilometrowej odległości od siebie. Ludzi na szlakach latem zwykle jest sporo, a nawet - bardzo sporo, ale wystarczy dzień z gorszą pogodą, wczesna lub późna godzina, albo wyjątkowo niepopularny szlak i robi się pusto. Idąc w góry, musimy mieć świadomość, że będziemy tam zdani przede wszystkim na siebie, na to, co niesiemy w plecaku, w ostateczności - na telefon po pomoc, która przecież i tak nie dotrze do nas błyskawicznie.
fot. Bartek |
(Jeśli natomiast wolisz być w górach sam, przeczytaj TE porady.)
Jak się ustrzec?
- Dobrze przygotować się do wycieczki: sprawdzić pogodę, wybrać odpowiedni dla swoich możliwości szlak, przeanalizować czas jego przejścia, mieć mapę i używać jej. Więcej o podstawach przygotowania się do górskich wycieczek TUTAJ.
- Spakować do plecaka wszystkie najpotrzebniejsze na górskim szlaku rzeczy: naładowany telefon, zapas jedzenia i picia, zapasowe ubrania, latarkę - więcej informacji w TYM tekście.
- Zachować spokój, a w razie potrzeby nie wstydzić się zadzwonić po pomoc. Telefon do TOPR-u nie oznacza z automatu, że zaraz wyląduje przy Tobie śmigłowiec. Być może wystarczy, że ratownik poinstruuje Cię, co masz robić, albo w którą stronę się kierować i sam poradzisz sobie ze swoim problemem. Jeśli skończyło Ci się jedzenie, woda lub potrzebujesz czegoś innego, co jest ważne dla Twojego zdrowia i bezpieczeństwa (leki, krem z filtrem, opatrunek, zerknięcie na cudzą mapę...), nie wahaj się poprosić o to przechodzących obok Ciebie ludzi.
Niebezpieczeństwo nr 8: Ludzie
Prawdziwe odosobnienie na tatrzańskich szlakach zdarza się względnie rzadko. Zwykle są one raczej dość często uczęszczane, czy wręcz zatłoczone. Nasze bezpieczeństwo w górach zależy przede wszystkim od nas samych - od tego, jak się przygotujemy, co ze sobą zabierzemy, jak będziemy się zachowywać. Ale nie da się zaprzeczyć, że w eksponowanym czy po prostu stromym terenie, bardzo wiele zależy też od tego, jak zachowują się ludzie wokół nas.
Pewnej wiosny wydarzył się straszny wypadek. Nie żeby inne nie były straszne - wszystkie takie są, ale ten szczególnie działa mi na wyobraźnię. Czwórka przyjaciół, dwie pary, wspólnie wybrała się na Rysy. W potoku, ukryte, chłodziło się piwo. Pod szczytem spotkali skiturowca, zamienili z nim kilka słów, zaczęli schodzić zaśnieżoną rysą. Wkrótce potem narciarz rozpoczął zjazd, nad którym szybko stracił kontrolę i runął w dół, porywając ze sobą dwie kobiety ze wspomnianej czwórki. Jedna z nich wyhamowała upadek czekanem, druga niestety podzieliła tragiczny los skiturowca... (źródło: n.p.m.)
Brrrr, co nie? Ale, cóż, groźba zostania strąconym przez innego spadającego człowieka, jest w Tatrach realna. Do tego dochodzi wymijanie się na wąskich ścieżkach, no i zachowanie na łańcuchach.
Jak się ustrzec?
- Zasada ograniczonego zaufania. Nawet jeśli Ty zawsze zachowujesz się hiper ostrożnie, nigdy nie możesz być pewien, czy ktoś obok Ciebie (albo nad Tobą) czegoś głupiego nie odwali. Albo, czy po prostu nie straci równowagi. W miarę możliwości, warto zerkać na innych i monitorować ich zachowania, choć oczywiście nie jest to zawsze i do końca możliwe...
- Jeden łańcuch - jedna osoba! Łańcuchy w Tatrach przymocowane są do kotew, a nie przewleczone przez nie (takie rozwiązanie widziałam ostatnio na norweskim szlaku na Kjerag, wówczas jest to de facto jeden dłuuuuuugi łańcuch), co sprawia, że są podzielone na kilkumetrowe odcinki. Na jednym odcinku powinna znajdować się jedna osoba. Bo po prostu korzystanie z łańcucha poniekąd polega na szarpaniu za niego, co może spowodować strącenie innych ludzi, wyrwanie im łańcucha z ręki, a w najlepszym wypadku dyskomfort przejścia dla wszystkich. Przestrzegaj tej zasady sam i zwracaj uwagę innym, gdy widzisz, że jej nie znają.
- Ostrożność. Znowu. Wymijając się w niebezpiecznym miejscu szlaku, warto się czegoś przytrzymać, lub zejść na bok, aby inni mogli przejść. I po prostu, możliwie najbardziej, uważać.
- Na stromych, skalnych szlakach nosić kask. Pomoże ocalić łepetynę nie tylko przy upadku, ale też ochroni ją przed kamieniami zrzucanymi wyżej przez innych.
Niebezpieczeństwo nr 9: Zwierzęta
Przede wszystkim, należy wiedzieć, że tatrzańskie niedźwiedzie raczej nie szukają kontaktów z ludźmi i ani nie chcą się z nimi zaprzyjaźniać, ani na nich napadać. Ale, ponieważ są tam w domu, to czasem zdarza im się wyjść ludziom na spotkanie. Kroniki Topru nie znają chyba żadnego przypadku napaści niedźwiedzia na człowieka i to jest dobra wiadomość. Ta zła jest taka, że podobno zawsze musi być ten pierwszy raz...
Spotkanie z misiem może się zdarzyć każdemu i podobno nie ma co panikować. Tia...
...............................................................................................................................................
W Tatrach naturalnie występują dzikie zwierzęta. Stanowi to oczywiste bogactwo przyrodnicze, ale też pewne zagrożenie. Tutaj chodzi przede wszystkim o niedźwiedzie, olbrzymie i potencjalnie niebezpieczne drapieżniki.
Spotkać w Tatrach miśka wcale nie jest tak łatwo, no ale, owszem, może się zdarzyć. Zwłaszcza na niżej położonych terenach, w lasach, dolinach i wśród kosówek, bo po Orlej Perci niedźwiedzie raczej nie chadzają. Dopóki to spotkanie ma charakter dalekiej obserwacji, najczęściej jest całkiem przyjemną ciekawostką. Trochę gorzej, gdy niedźwiedź nagle zatarasuje nam ścieżkę, którą właśnie zmierzamy, wtedy jakby naturalne jest, że możemy się cokolwiek zestresować.
Spotkać w Tatrach miśka wcale nie jest tak łatwo, no ale, owszem, może się zdarzyć. Zwłaszcza na niżej położonych terenach, w lasach, dolinach i wśród kosówek, bo po Orlej Perci niedźwiedzie raczej nie chadzają. Dopóki to spotkanie ma charakter dalekiej obserwacji, najczęściej jest całkiem przyjemną ciekawostką. Trochę gorzej, gdy niedźwiedź nagle zatarasuje nam ścieżkę, którą właśnie zmierzamy, wtedy jakby naturalne jest, że możemy się cokolwiek zestresować.
Przede wszystkim, należy wiedzieć, że tatrzańskie niedźwiedzie raczej nie szukają kontaktów z ludźmi i ani nie chcą się z nimi zaprzyjaźniać, ani na nich napadać. Ale, ponieważ są tam w domu, to czasem zdarza im się wyjść ludziom na spotkanie. Kroniki Topru nie znają chyba żadnego przypadku napaści niedźwiedzia na człowieka i to jest dobra wiadomość. Ta zła jest taka, że podobno zawsze musi być ten pierwszy raz...
Spotkanie z misiem może się zdarzyć każdemu i podobno nie ma co panikować. Tia...
Jak się ustrzec?
- Latem nie wychodzić w góry nocą, jak też wcześnie rano i późno wieczorem.
- Głośno rozmawiać, ewentualnie gadać do samego siebie. Jeśli zwierzak odpowiednio wcześnie nas usłyszy, prawdopodobnie sam zechce uniknąć spotkania. Poza słuchem, niedźwiedzie mają też dobry węch, więc prawdopodobnie wyczuwają, że się zbliżamy, ale nie zaszkodzi zadziałać ostrzegawczo też na zmysł słuchu.
- Nie pozostawiać nigdzie w górach śmieci, także tych naturalnych, jak ogryzek po jabłku czy skórka od banana. Dla niedźwiedzi to pyszne amciu, za którym będą podążać. Prawdopodobnie Ty zdążysz odejść od swojego ogryzka, zanim znajdzie go niedźwiedź, no ale może po prostu umówmy się, że nie zostawiamy żadnych resztek na szlaku, dla wspólnego dobra, co?
- Szczelnie pakować własne zapasy jedzenia, tak, aby plecak nim nie pachniał.
- Jeśli jednak zdarzy Ci się stanąć z niedźwiedziem oko w oko:
- nie podchodź, nie karm, nie pozuj z nim do zdjęć, nie głaszcz, nawet jeśli to młodziutki osobnik
- nie patrz niedźwiedziowi w oczy
- zachowaj spokój, zacznij się powoli oddalać
- w przypadku, gdy spotkasz młode niedźwiedzie, zwróć baczną uwagę, by nie znaleźć się pomiędzy nimi, a ich matką, która na pewno jest gdzieś w pobliżu
- gdyby niedźwiedź zaczął iść za Tobą, możesz odrzucić plecak, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że zwierzę zainteresuje się nim (no, tylko, że jeśli masz w środku kabanosy, to już raczej po plecaku)
- to raczej nie powinno się zdarzyć, ale gdyby niedźwiedź zbliżył się do Ciebie, połóż się twarzą do ziemi, z podkulonymi nogami i głową, daj się obwąchać i spróbuj nie umrzeć z przerażenia. - Po więcej informacji o tatrzańskich niedźwiedziach zajrzyj na stronę TPN-u, o TUTAJ.
Jeśli uważasz, że w tym tekście powinno się znaleźć jeszcze coś ważnego, daj znać.
Jeśli uważasz ten tekst za istotny - polub go na FB, skomentuj lub udostępnij - dzięki temu dotrze do większej liczby osób.
Jeśli uważasz ten tekst za istotny - polub go na FB, skomentuj lub udostępnij - dzięki temu dotrze do większej liczby osób.
Porządnie przygotowany post :) W sumie... nigdy nie byłam na "porządnym" szlaku - jako dziecko tylko na tych prostych, ze znajomymi nigdy nie byłam w Tatrach, ani też nie łaziliśmy po jakiś bardzo niebezpiecznych miejscach. A że ze mnie fajtłapa to chyba lepiej, bym ostrożnie podejmowała decyzje o takiej wycieczce.
OdpowiedzUsuńBardzo,bardzo dobrze napisane.! Popieram wszystkie twierdzenia i pouczenia zawarte w tekscie.Jakby wszyscy wychodzący na trudniejsze szlaki przeczytali ze zrozumieniem to,co piszesz-wypadków i wszelkich kłopotów byłoby znacznie mniej.Ale jak to zrobić,zeby czytali?.
OdpowiedzUsuńDalszy ciąg mojego komentarza/źle kliknąłem/.Jestem pod wrażeniem Twojego dużego doswiadczenia górskiego ,chyba chodzisz po górach już parę lat?/a na zdjęciu taka młoda/.Ja poznawałem Tatry od 1964 r/w wieku 18 lat/ sam chodząc i zaczynając od łatwych,ale wczesniej przeczytałem jedyne dostępne wtedy ksiażki:"W strone Pysznej'i Tragedie Tatrzańskie.-i to było właściwe posunięcie.Nikogo nie znałem doświadczonego,przez miesiąc wakacji trochę sie nauczyłem.W roku 1965 prowadziłem juz 3 kolegów na Orlą.Fajne zdjęcie ,jak ktoś pije z potoczku,mam podobne,wysłałbym,ale spróbuję przez FB.Pozdrowienia od dziadka kochającego góry
OdpowiedzUsuńJa jestem z rocznika 86, czyli na dzień dzisiejszy mam 31 lat (choć wolę myśleć, że dopiero 30 i pół ;) ).
UsuńGosiu !Korzystaj z tego pięknego wieku,to samo centrum młodości i już doswiadczenia.Życzę jeszcze wielu szlaków po wszystkich górach i dalszych tak dobrych tekstów na blogu.
UsuńDobre podsumowanie. Tyle, że większość czytających pewnie i tak będzie musiała kiedyś wyciągnąć wnioski z własnych błędów ;). Niby człowiek zdaje sobie z tych wszystkich rzeczy sprawę, ale jak przyjdzie co do czego i tak podejmuje złe decyzje, albo robi coś głupiego.
OdpowiedzUsuńZabrakło mi właściwie tylko jednej uwagi. Często jest tak, że idziemy w ciężkich warunkach albo trudnym terenem. Wtedy jesteśmy w pełni skoncentrowani i ryzyko błędu jest mocno ograniczone. Najgorszy jest moment kiedy myślimy, że teraz już będzie luzik. Zlazłem z lufiastej grani, krux mam za sobą, teraz złażę szybciutko w dolinę. Ciśnienie schodzi i... właśnie wtedy lubi następować moment, w którym nagle walisz głową o skałę i nawet nie wiesz co się stało. Parę razy już tak miałem ;)
Podobnie się dzieje z wypadkami drogowymi, lubią się ponoć zdarzać, gdy dom już blisko...
UsuńOczywiscie,wiele złego zdarzyło się w zejściu.Ale jak ja chodziłem po Tatrach /przepraszam za chwalenie sie/ - to koncetracja musiała być bez przerw ,aż do Kuźnic i piwka na dole,własnie wiedząc o luziku w drodze na dół na zmęczonych nogach,które tak chcą się wtedy potykać.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry i mądry tekst, niesie mnóstwo cennych informacji bez nadmiernego straszenia i moralizatorskiego nadecia,dzięki temu czyta się go przyjemnie,nie nudzi i daje do myślenia 😊 Wielkie dzięki za ten wpis. Ja bym jeszcze dodała jedno zagrożenie - napotkane istoty żywe. Niedźwiedzie na przykład.Kleszcze, komary i inne tego typu rozkoszne żyjątka. A przede wszystkim tłumy ludzi! Takich co to potwornie się spieszą, wyprzedzają w niebezpiecznych miejscach, chwytają za łańcuchy zanim zdążysz z nich zejść albo idą stromą wąską ścieżką w odległości 5 cm za Tobą, sarkając i dysząc Ci w kark co może spowodować, że zamiast iść ostrożnie i bezpiecznie swoim tempem mimowolnie pod presją przyspieszasz, tracisz koncentrację i lądujesz na dole kilka godzin przed planowanym końcem wycieczki...niestety ostatniej. Ludzi, którzy jednokierunkowym szlakiem idą pod prąd bo taką mają ochotę a w ogóle to tylko totalne leszcze przestrzegają tego typu zasad (autentyk z zeszłego roku, szli z Koziego na Zawrat i tak odpowiedzieli, gdy zwróciłam im uwagę). Którzy nie stresują się zupełnie takimi drobiazgami jak zrzucanie kamieni tudzież innych rzeczy (np butelki z wodą) na tych niżej. A na szczycie muszą w tej chwili zrobić fantastyczne zdjęcie i to, że stoisz akurat na samej krawędzi nad przepaścią to Twój problem, on właśnie teraz musi się tamtędy przepchnąć żeby zapozować i prędzej walnie Cię w łeb selfie-stickiem niż poczeka minutę aż się odsuniesz bądź zwyczajnie Cię o to poprosi. Jasne, spotkasz też sporo fantastycznych, rozsądnych i pomocnych osób, spotkasz całe mnóstwo takich neutralnych i zupełnie nieszkodliwych...no ale skoro miało być o zagrożeniach to napisałam o tych, którzy są niebezpieczni dla siebie i co gorsza otoczenia. Dla mnie osobiście skala trudności szlaku (i skala strachu w eksponowanych miejscach) wzrasta minimum dwukrotnie kiedy jest on zatłoczony. Tylko jak się przed tym ustrzec? Na szczęście jest na Twoim blogu cały wpis o ciszy i spokoju w górach 😊 a kiedy już wpakujemy się w dziki tłum na trudniejszym szlaku to co...ostrożność 200% normy, medytacja i równowaga wewnętrzna, zasada "Widzisz debila - nie zbliżaj się, poczekaj aż sobie pójdzie" i odpowiednio dobrany górski towarzysz,którego wsparcie było dla mnie nieocenione 😃
OdpowiedzUsuńBardzo przydatny artykuł. Co do potknięcia się i turlania to miałem okazję złapać, być może uratować życie kobiecie, która leciała jak kula śnieżna po jeszcze zaśnieżonym stoku przy zejściu z Piątki. Jak rozpędzony bezwładny worek ziemniaków ze śniegu wleciała już na kamienie. Zgarnąłem ją z powietrza przed już drugim uderzeniem o skały. Nie wiem jakby wyglądało jej kolejne uderzenie z większej wysokości i na większej prędkości. Osoba w rakach z kijkami, przygotowana bardzo dobrze do wycieczki. Doznała tylko urazu głowy i barku. Odtransportowano ją helikopterem do szpitala. Pozostawiła mi pamiątkę na piszczelu :) gdyż hamowaliśmy razem kilka metrów - ja, ona i wbity rak w moją nogę :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że nie "być może", ale z dużym prawdopodobieństwem uratowałeś jej życie. Przy okazji narażając własne. Bohater jesteś. :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń05.04 jak się okazało turystka z Żor
Usuńhttp://www.portalgorski.pl/nowosci/219-turystyka/2904-kronika-topr-7-04-2014
Świetny tekst! Zastanawiam się tylko nad tym punktem o księdze wyjść. Jest jedno schronisko, w którym osoby nocujace i wychodzące w góry na szlak wpisują się notorycznie do książki i miałam wrażenie, że jest to tak akceptowane. Mowa o Tatrach Zachodnich i Chocholowskiej. Tam zdecydowanie mniej wspinaczy niż w Wysokich. Czy to znaczy że również tam, idąc np na Wołowiec zimą, nie powinno się wpisywać przewidywanej godziny powrotu i numeru pokoju?
OdpowiedzUsuńNajlepiej byłoby zapytać obsługi schroniska. Albo poszukać informacji w samej książce. Gdyby mi się zdarzyło tam być, to popatrzę za książką.
UsuńNie wiem, jak w Chochołowskiej, ale w rejonie np. Kościeliskiej jest dużo jaskiń i być może głównie osoby je eksplorujące wpisują się do książki. Nie wiem, jak speleolodzy, ale wspinacze mają wręcz obowiązek wpisać się do książki, żeby wspinaczka była legalna.
Gdybyś był/była w Chochołowskiej, to zapytaj, dla jakich konkretnie celów leży tam książka i daj znać :)
Tak szczerze to nawet prosty chodnik w mieście może być niebezpieczny a gdy (odpukać ) coś nam się na nim stanie nikt nam nie pomoże (nie zawsze ale często ). Dla mnie Odosobnienie to coś pięknego ! Ciągle jestem w mieście więc chwila dla mnie w górach to coś pięknego !
OdpowiedzUsuńNie ważne ile pokory ma w sobie wędrowiec i jakby doświadczony przy tym nie był - wypadki to rzeczy, na które nie mamy wpływu. Nie tak dawno zmarła w straszliwym wypadku wędrowniczka od dziecka wędrująca po górach. I powiedz, co mogła poradzić wraz ze swym doświadczeniem i pokorą, na lecący jej na głowę kamień?
OdpowiedzUsuńA co może poradzić kierowca jadący zgodnie z przepisami, w którego wjeżdża tir?
Przepaście - inaczej to wygląda na zdjęciach, a inaczej na żywo. Kiedy idziesz nawet "kreską", gdzie krok dalej w bok i masz tylko powietrze, to jeżeli nie masz lęku wysokości (ale kto z lękiem wysokości włazi na takie szlaki?), czujesz się bezpiecznie. Przecież nie jesteś kamikaze. Wiesz, że normalnie pójdziesz do przodu, nie czując przy tym, aby Twoje życie było w jakikolwiek sposób zagrożone. Uważasz i idziesz.
Na moich zdjęciach non stop ktoś mi wytyka, że ryzykuję. Dlaczego? Perspektywa. A także spojrzenie na zdjęcie przez człowieka, który nie był nigdy w górach - to częste skojarzenie: np. spacer po grani - śmierć.
Lubię być w górach sama. Ta cisza jest wtedy.... bezbrzeżna.
A ja na ten przykład mam lęk wysokości. A wchodzę. Bo stopniowo go oswajam, że wcale nie taki on straszny jak się na początku wydawało ;) Ale fakt, nie wszędzie włażę i nie szarżuję - wszak... POKORA :)
UsuńW pełni się z Tobą zgadzam,ryzyko w życiu jest na każdym kroku.Znam dwa wypadki osobiscie,gdzie ludzie zgineli na przystanku czekając na autobus,bo ktoś wjechał.A w naszych kochanych górach-własnie :"uważasz i idziesz".Ja też lubiłem być w górach sam,choć dobrze jest dzielić sie wrażeniami z kimś bliskim,który też to lubi.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry tekst. Odnośnie pogody, bardzo trafne prognozy podaje meteo słowackie: shmu.sk
OdpowiedzUsuńcześć, niedawno trafiłam na Twojego bloga, czytałam że lubisz dostawać feedback od czytaelników, zatem z racji Twojego górskiego doświadczenia chciałam prosić o rade, rok temu odważyłam się na Szpiglas ( dla mnie był to wyczyn bo mam lęk wysokosci) oczywiscie na spziglasie miałam nogi z waty, ciezko mi było zrobic krok na szczycie bo bałam sie ze spadne :) gdy juz zeszłam ze Szpiglasu, udałam się na łancuchy w stronę piątki, było całkiem spoko. W tym roku weszłam na Kozi Wierch z Doliny Pieciu Stawow, oczywiscie miałam dwa momenty ze powiedzialam nie ze ja nie chce, zawracam bo sie boje, ale nie zawrociłam, zdobylam Kozi, na górze wcale nie bylo strasznie, zeszlam do piątki na luzie. Wczoraj moj kolejny szczyt, Zadni Granat, szlakiem z Gasienicowej, wyszłam, nie bałam sie, na szczycie nie czułam już tego charakterystycznego leku że jesli zrobie krok to spadne I nogi mam z waty, nawet miałam ogromną ochote isc dalej granią , w strone Granatów ..jednak zdajac sobie sprawe ze to Orla i naczytajac sie relacji i ogladajac wczesniej filmiki w necie, oczyiwiscie zeszlam szlakiem zielonym z Zadniego. Proszę doradz gdzie isc dalej w Tatrach, na jaki szczyt sie wybrac, mam ochote na wiecej ale się boję, nie czuje sie na siłach przejsc Granaty, a z drugiej strony nie jest juz dla mnie wyzwaniem wchodzenie na Kasprowy, przemierzanie Wierchów ( chociaz krajobrazy przepiękne ) - chce wiecęj ! kto jak kto , ale Ty pewnie rozumiesz. Pozdrawiam Angie
OdpowiedzUsuńKościelec albo Świnica. Są dokładne opisy na tym blogu w zakładce " przewodnik".
Usuńdobrze przeczytym opisy, natomiast myslalam że jednak Koscielec czy Swinica to bardzo trudne szlaki :)
UsuńPomiędzy Szpiglasem a Granatami ciężko coś innego wymyślić :)
UsuńNajwidoczniej wchodzisz na wyższy poziom, powodzenia
dziekuje za rade, bo chyba byłam w błędzie myśląc ze Granaty sa łatwiejsze niż Świnica, Koscielec. Przesledziłam Twoje opisy Świnicy i Koscielca, stwierdzam że przepaście na Swinicy mnie pokonaja, natomiast Koscielec..wydaje się z opisu i Twoich zdjęć całkiem przyjemny .. i wcale nie przeraża. Ach usmiecham się do siebie bo idac pare dni temu na Zadni Granat, myślałam sobie jaki piekny Koscielec czy kiedys bede miała odwagę tam wyjsc : )
UsuńJakbym czytała o sobie, w podobie. :) Też się bałam, ale to się na szczęście leczy. Wspinając się małymi kroczkami w coraz trudniejsze miejsca. :D Świnica jest NAPRAWDĘ dobrze ubezpieczona. Wystarczy wybrać dzień z dobrą, stabilną pogodą i te przepaście nie będą aż takie straszne. W tym miejscu dobra rada: Skup się na wchodzeniu. Ja, mimo iż wchodziło mi się dobrze, bez problemów, przez pół drogi się zamartwiałam, jak stamtąd zejdę. I martwiłam się niepotrzebnie, bo schodzi się jeszcze łatwiej, niż się wchodzi, choćby i zjeżdżając na tyłku. :) Jak zaliczysz Kościelec, śmiało możesz ruszać na Świnicę. Dokładnie tak to w tym roku zrobiłam. Po tygodniu intensywnego rozruchu, wdrapałam się na Kościelec i wiedziałam już, że jestem gotowa na Świnicę. Następnego dnia wymarzona góra była już moja. Da się.
UsuńPs. Jako że jestem osobą chorobliwie przezorną i optymistyczną wersją katastrofistki, a ten wpis (świetny, przeczytałam go już drugi raz, wciąż wciąga) został opublikowany w moje urodziny, już zawsze będę miała do niego sentyment. Tak jak i do autorki, która zainspirowała mnie do walki o moje górskie marzenia. Nieodmiennie robisz fantastyczną robotę Gosiu!:)
super..
OdpowiedzUsuńTemat nr 1 od dawna mnie nurtuje, a raczej jego aspekt który jest akurat podkreślony w tekście. Podam przykłady miejsc gdzie jestem skrycie przerażony z powodu stromizny, głównie bocznej: mały Kościelec od Czarnego Stawu, Ciemniak od Kir (trochę przed przełęczą), ceprostrada po rozejściu na Wrota Chałubińskiego, część szlaku między Trzydniowiańskim a Kończystym (!), a nawet przełęcz między Rakoniem a Wołowcem (!!). Koronnym przykladem jest jednak Zadni Granat od Koziej Dolinki, powszechnie zadni banał, najłatwiejsza trasa Tatr Wysokich, nuda, wstęp etc, otóż tam pękam już wystarczająco żeby przestawało mi to sprawiać przyjemność. Nie mam lęku wysokości, jest to zwykły cykor że się poturlam. Tu zaznaczam jeszcze że np Krywań pod szczytem czy ubezpieczone łąncuchem/ drutem ścieżki nad przepaścią w Małej Fatrze czy na Rysach są dla mnie o wiele bardziej komfortowe (co nie znaczy bezstresowe), gdzie podstawową różnicą jest oczywiście możliwość chwytu ręką.
OdpowiedzUsuńPrzechodzę do kwestii, i nie chodzi mi o ocenę mojej postaci, w górach jestem zwykły mięczak, pękajło i paralita. Zastanawia mnie jednak następująca rzecz, mianowicie na ile oderwany od rzeczywistości jest ten strach, tzn jak realnie móglby zakończyć się upadek w dobrej pogodzie z ww ścieżki na Zadni, w miarę stromego zbocza zachodnich (nie urwisk typu Czerwone oczywiście) czy podejścia na Zmarzły Staw. Nigdy się nie turlałem to nie wiem, a tam na miejscu nerwy odbierają mi zdolność prawidłowej oceny. Z góry dziękuję za odpowiedzi, pozdrawiam.